poniedziałek, 14 maja 2018

Dygłam...

Terror ma ostatnio jakiś gorszy czas z grzbietem i mięśniami, siodło mu nie do końca leży, więc postanowiłam podreperować go trochę z ziemi zanim wsiądę.
Przy okazji koleżanka miała jakiś zabieg, więc jej wierzchowiec dostał się ostatnio pod moje skrzydła.
A że przez przypadek udało mi się uzyskać coś w rodzaju luzaka, tzn. znajoma jeździ ze mną na moich koniach w tereny, to postanowiłam wziąć kuckę na prowadzącą w teren.
Przydługi wstęp, ale przynajmniej wiadomo o co chodzi :)

Także koniec końców Kucka poszła pode mną na czoło a za nią odważnie pomaszerował kolega Lechosław niosąc na swym grzbiecie moją znajomą Gosię.

Jakże był to ciekawy teren... No talentu do urozmaicenia trasy to tej kobyle odmówić nie można.
Generalnie każdy liść, każdy cień i każdy ruch gałązki powodował dygnięcia mojej maleńkiej kucynki, która radośnie odskakiwała na boki lub zatrzymywała się w panice. Na szczęście nie ma dziewczyna nawyku brykania ani odpalania wrotek w sytuacji stresowej, co często ratuje mi życie i zdrowie.

Apogeum dygania i odmawiania ruchu na przód zdarzyło się przy pociętym drzewie, przy którym na zeszłej jeździe Trevor przegalopował lekko spięty, natomiast Lechu zrobił 180 i przypadkiem pozbył się Gosi z siodła. Kucka uznała, że sągi patrzą się na nią podstępnie i na pewno czyhają na jej życie. Pomimo moich próśb uznała, że woli wpaść kilkukrotnie do rowu, staranować krzaki, zaplątać się w młode drzewka na poboczu, ale do krwiożerczego pniaka nie podejdzie. W końcu po kilku minutach tańca z gwiazdami i dygania synchronicznego, udało mi się przekonać giganta o króliczym sercu że serio, że na prawdę, że obiecuje, że to jej nie zje. Udało się.

Po tym porażającym doświadczeniu dałyśmy radę nawet zagalopować oraz minąć kilka razy inne stosy pociętego drewna. Tu muszę nadmienić, że Kucynka jest dla mnie dziwna - w kłusie jest mniej stabilna psychicznie i bardziej się płoszy niż w galopie, co jest zupełnym przeciwieństwem Trevora. Mam wrażenie, że galopując skupia się przede wszystkim na stawianiu w dobrej kolejności odnóży, co pochłania całą jej moc obliczeniową i na strachy już nie starcza bajtów.
Zresztą na placu też dyga częściej w kłusie niż w galopie...

Pomimo kicania wyprawę uznaję za bardzo udaną. Kobyła może nie jest najodważniejszym koniem pod słońcem, ale jest o niebo bezpieczniejsza niż mój Mutant w jej wieku.

Może jeszcze będą z niej porządne konie, kto wie...?

środa, 9 maja 2018

Wesołe jest życie staruszka...

Po ostatnich masarniach u Kucki, postanowiłam spróbować magicznego dotyku na Seniorze.
Senior nie był jakoś wybitnie zachwycony, że memłam go niewprawnie łapami zamiast puścić na trawę i dać święty spokój, ale przez wzgląd na łączącą nas relację postanowił przeczekać moje zabiegi.

Nieudolnie starałam się wykonać jakiś masaż metodą Mastertona, co to ma niby rozluźnić rumaka i spowodować, że się będzie chętniej ruszał. Zaczęłam więc od okolicy ucha i uciskając delikatnie wzdłuż całego konia, dojechałam do tylnego kopyta. I tak z obu stron.
Co na to koń? Na początku chciał iść, bo trawa. Po jakimś czasie stwierdził, że to nawet przyjemne i może zostanie. Pod koniec stał jak ośle ze spuszczonym łbem i opadniętą wargą i tylko lekko potrząsał głową pochrapując cicho... Także chyba mu się koniec końców spodobało.

Po masowaniu wzięłam chłopaka na lonżownik, co by choć trochę popracował... stęp, kłus, wszystko spoko. W galopie przestał mi się mieścić w ogrodzeniu, bo jakiegoś nagłego odpału dostał. W obawie przed demolką ogrodzenia postanowiłam przenieść się na duży plac i puścić go luzem.

No i się zdziwiłam, bo mojemu staruszkowi nagle 10 lat ubyło. Dawno nie widziałam go śmigającego z kitą w górze i akcją nóg godną arabskiego odsadka.

Miło było popatrzeć na ten zryw folbluci, choć mam świadomość że coraz mniej takich pokazów mnie czeka w jego wykonaniu.