czwartek, 19 lipca 2018

Pożegnanie z Westem


Nadejszła wiekopomna chwila sprzedaży mojej westówki...

Trevor osiągnął już wiek senioralny, w którym nawet mój zmysł prowizorki i umiejętności kreatywnego wykorzystania wszystkiego co się da na podkładki nie nadąża za stopniem zapadania się jego grzbietu.

Postanowiłam więc nie męczyć się (i jego) więcej, oszczędzić mu zbędnych 10 kg na grzbiecie i przesiąść się na substytut siodła jakim jest bezterlicówka.
Wiem, zdaję sobie sprawę i w pełni akceptuje, że ten wytwór siodłopodobny nie służy do niczego bardziej ambitnego, niż lekkie spacerki po lesie w tempie nadanym przez szanownego staruszka. Nie będę w tym ani skakać, ani wymagać ani pracować, bo to nie ten koń i nie to siodło do tego typu ekscesów.



A co do Westówki... Wiele wspomnień z nią miałam. Nie przypominam sobie jednak, bym kiedykolwiek z niej leciała. Wyratowała mnie z kilku głupich pomysłów mojego kochanego rumaka, co potwierdza pogląd, że trzeba mieć talent albo niesamowitego pecha, żeby spaść z siodła westernowego.

Była stara, niewygodna, twarda jak skurczybyk i troszkę krzywa. Do tego ciężka jak cholera, ale wbrew pozorom idealna dla mnie i Trevora. On przestał pod nią brykać, ja przestałam się na niej bać. Tym sposobem mogłam poczuć pełny gaz mojego podstarzałego folbluta. Było to przeżycie warte każdych pieniędzy i wyrzeczeń...

Siodło sprzedałam dwa dni temu a już za nim tęsknie, ale to taka dobra tęsknota. Wspomnienia wielu kilometrów, godzin i miejsc... Popasów i dzikich galopad, siniaków na piszczelach od dyndających strzemion, połamanych paznokci przy walce ze sprzączkami od fenderów. Mam nadzieje że będzie komuś służyło tak samo dobrze jak mi przez te lata.


A teraz nowe siodełko, nowe wyzwania, nowe podkładki...