poniedziałek, 15 października 2018

Jak nie urok to...

...gruda.

Niby na padokach sucho jak na pustyni, w boksach sprzątane każdego dnia, konie dostają witaminy i dużo dodatków paszowych (więc awitaminoza raczej w grę nie wchodzi), a tu wyłazi u kobyły gruda na jednym tyle.

Spodziewałabym się tej paskudnej przypadłości w grudniu, jak już będzie zimno i paskudnie, mokro i brudno. Spodziewałabym się na wiosnę, jak konie sierść zmieniają i są osłabione, a pogoda jeszcze nie rozpieszcza... ale w tym roku jesień piękna, deszczu brak a na termometrach w południe prawie 20 stopni. Skąd więc paskudztwo się wylęgło?

Najdziwniejsze w tym wszystkim, że przyatakowało Kobyłę, dość szybko i intensywnie ( w czwartek skrobałam nogi i nie widziałam, w sobotę była już zaatakowana cała pęcina...), i tylko jedną nogę.
Zazwyczaj pierwszy padał ofiarą Trevor z tymi swoimi gołymi giczkami i skórą podatną na wszelkie zło, a tu taka niespodzianka.

Także do naszych stajennych rytuałów, oprócz skrobania i natłuszczania kopytek Dziadka i walki ze zgnilizną w strzałkach Kucki, dochodzi jeszcze profilaktyczna kąpiel w Manusanie, skrobanie strupków i smarowanie tribiotykiem. Yhh... Jak się do tego doliczy czas spędzony na przygotowaniu posiłków i dziergania pojemniczków na następne dni, to sam maintenance Mutantów zajmuje mi już ponad godzinę. I kiedy ja mam wsiadać?

No ale się zmusiłam i w sobotę wsiadłam na małą.
Pogoda jak już wspominałam rozpieszcza, więc jazda zapowiadała się cudownie. Owadów już nie ma, gorąco jak w piekarniku też nie jest, jakby jeszcze ze dwa dni popadało i ubiło kurz na placu, było by wręcz idealnie. Z pozytywnym podejściem do świata i życia zawlekłam Kuckę w kierunku placu... boju.

Kucka nie do końca miała ochotę na współpracę. W stępie było bardzo przyzwoicie, nie mogę się do niczego przyczepić. Nawet skręty wychodziły z wygięciem w odpowiednią stronę i nie miałam wrażenia sterowania trzymasztową DeZetą. Przypomniałyśmy sobie ustępowania, zatrzymania i inne wyginania rodem z Dressage Yoga.

W kłusie już nie było tak kolorowo. Po pierwszej łydce kobyła uznała, że usztywnienie się, zagryzienie wędzidła i pognanie na wprost w ogrodzenie jest najlepszą odpowiedzią na moje zapytanie... Dawno nie wsiadałam, nie chciało mi się szarpać - dałam luz na pysku i pogoniłam szybciej. To się lalka zdziwiła, że nie hamowałam, a po dwóch kółkach raźnego przebierania nogami nagle ogarnęła, że bardziej się opłaca spuścić łeb, wejść w kontakt i zacząć myśleć. Od tego momentu praca w kłusie zaczęła się układać zdecydowanie lepiej...

Czas na galopy. Przezornie zaczęłam na lewo (lepsza strona) i ze stępa ( co by nie dać jej szansy na powtórkę z kłusa, czyli wyrwanie wodzy, usztywnienie i pognanie na prost).  No i bajka, od pierwszego muśnięcia, krok równy, łeb spokojny, dosiad przyzwoity.
Pobawiłyśmy się w dodania, w zawężanie koła, w wypuszczanie i wybieranie kontaktu... no raz lepiej raz gorzej, ale chęć porozumienia była. A i nagradzanie odpoczynkiem i snakami też się pojawiło.
Czas w prawo - przeszłam do stępa, zmieniłam kierunek, ogarnęłam konia - sygnał.
No i kaplica - wyrwanie łba, kontrgalop z krzyżowaniem na oślep w płot. Yhhh
Podejście drugie. Pewnie ja robię błąd, więc poprawiłam się, zlustrowałam swoją postawę i sygnały, usiadłam mocniej zwrócona w prawo i sygnał. Znów kaplica, jeszcze z dodaniem w tym pokracznym kontrgalopie. Hamowanie, poprawienie, mocniejsze wygięcie, zagalopowanie z wolty - no i nadal kaplica, tym razem już z pełnymi oznakami buntu nawet po przejściu do stępa i odpuszczeniu. Wyszarpywanie wodzy, halsowanie, brak reakcji na łydkę i dosiad...

A ty cholero - pomyślałam - sprawdzasz na ile możesz sobie pozwolić? No to ci pokażę raz a wyraźnie...

Ostra reprymenda przy pomocy wodzy i ostrogi - nagle koń odnalazł połączenie w mózgu między moim sygnałem a galopem na prawo. Szybkie zatrzymanie, pochwała, odpoczynek. Stęp, zebranie, wygięcie, muśnięcie łydką - koń galopuje w prawo bez problemu, ładnie ustawiony, skupiony, czekający na dalsze instrukcje.... Yhhh kobyły, czasem bez ostrego przypomnienia po prostu się z nimi nie da.

Reszta jazdy przyzwoicie, na tyle na ile mogę wymagać od niej i od siebie po przerwie. Na koniec dygający spacerek pod las, bo samemu to strach koło każdego krzaczka przejść... (cykor nie koń).