Przyjeżdżam w środę do stajni, żar się z nieba leje więc w planach oblanie koni wodą, wytarzanie w czystym piachu i zgruzowanie się w cieniu z bezalkoholowym piwem. W trakcie realizacji planu okazało się że kolega emeryt coś się ociąga w sposób niestandardowy. Po kąpieli i tarzanku poczyniłam próbę przekłusowania, bo coś mi kiepsko wyglądał no i bingo - kulawy jak cholera.
Kulawizna ewidentna jak łysina mego ślubnego. Nawet w stanie spoczynku widoczne odciążanie lewego przodu. Żadnej obcierki na lakierze, brak opuchlizny ani miejsca ewidentnie cieplejszego niż reszta. No cóż, zaglinkowałam pół konia i czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Może rano coś się pokaże.
Rano się pokazał krwiak w kopycie i tkliwość - diagnoza weta - podbicie.
Jak wszyscy wiedzą podbicie leczy czas, rivanol i chłodzenie kopyta. W ruch więc poszły flachy płynnego szczęścia, moje pierwsze samodzielnie kupione pieluchy, srebrna taśma i stary t-shirt.
Przepis na podbite kopyto:
Składniki:
Torebka strunowa z IKEA, pieluchy dziecięce, srebrna taśma, nożyczki, szmata, Rivanol, kawałek taśmy elastycznej
1. Po dokładnym oczyszczeniu kopyta pakujemy odnóże w torebkę z Ikea, zalewamy Rivanolem rozcieńczonym wodą, zawiązujemy w pęcinie taśmą elastyczną*. Pozostawiamy na min. 15 mi w boksie, na dużej ilości słomy (bo na betonie koń po dwóch krokach przetrze torebkę i cały rivanol jak psu w ...)
*Ja sprytnie najpierw nalałam płyn do torebki a potem próbowałam wsadzić tam kopyto. W efekcie Trevorro większość Rivanolu wychlapał mi na nogi co poskutkowało zmianą barwy moich białych skarpetek. Kto do cholery idzie do stajni w białych skarpetkach?!?
2. Wyciągamy końską nogę z torebki. Do torebki wrzucamy ok. 2 szklanki otrąb pszennych do namoczenia w rivanolu. Konia możemy jeszcze oblać zimną wodą, bo w podbiciu nigdy pojęcia zbyt długiego chłodzenia kopyta ;)
3. Stawiamy konia w korytarzu. Obok mamy przygotowane: pieluchy, torebkę z otrębami, srebrną taśmę, nożyczki i szmatę. Przydaje się pomocnik. Podnosimy nogę jak do czyszczenia, paciaję z otrąb ładujemy na całą podeszwę kopyta. Przykrywamy szczelnie pieluchą i zapinamy pieluchowe rzepy ścisło dookoła kopyta. Łapiemy drugą pieluchę i zakładamy ją na kopyto obróconą 90 stopni względem pierwszej (w poprzek) i również zapinamy. Wszystko wzmacniamy srebrną taśmą, szczególnie na pazurze kopyta.
4. Całość owijamy kawałkiem t-shirta najlepiej wyciętym w X. Kopyto na środku, luźne końce wiążemy z przodu i z tyłu kopyta. Najlepiej wzmocnić rant srebrną taśmą. Jest nadzieja że wytrzyma 24h :)
Enjoy.
piątek, 28 czerwca 2019
czwartek, 27 czerwca 2019
Teren zdygany i zgryziony
Lato w pełni, bąki i inne ślepaki żrą w sposób niczym nieograniczony i na potęgę. Rano tną komary, w południe muchy gryzące, po południu wchodzą meszki, wieczorem dołączają znów komary.
Repelenty działają chwilowo, kosztują jak za zboże a moje konie są, delikatnie rzecz ujmując, sceptyczne do psikania ich ciał jakimiś śmierdzidłami.
W ostatnim terenie Trevor dwa razy zrzucił sobie ogłowie z łba próbując pozbyć się natrętnego krwiopijcy, także zainwestowałam w maski, siatkowe derki i prowadzę właśnie średniowieczną sekcje koni terenowych. No kurde trudno, że wyglądamy jak "Pogromców Duchów" albo innego Kacpra, przyjacielskiego duszka, ale przynajmniej nas nie dziabią. To znaczy koni nie dziabią, bo całe towarzystwo latające skupia się wtedy na jeźdźcach.
W długi weekend miałam ambitny plan ruszyć z wytrwałymi klientami w las. Prowadzić miał jak zwykle Emeryt, jednak jak poszłam po niego na pastwisko i zobaczyłam, że nie jest w najlepszej kondycji, zdecydowałam na zmianę rumaka prowadzącego. No cóż, słowo się rzekło, klienci u płota. Trzeba było się przemóc, osiodłać Kucynkę i ruszyć na niej w las pomimo jej zdygania.
Dawno, oj dawno nie próbowałam prowadzić terenu na Netce. Jakieś mam takie kiepskie wrażenia z jej grzbietu jako konia prowadzącego, a każde jej dygnięcie odbija się głośnym echem w moim kręgosłupie. Jednak jak mus, to mus. Ubrałam kobyłę w przyciasną maskę dziadka, zarzuciłam na nią hidżab i ruszyłam w świat z dwoma innymi końmi na ogonie.
Na pierwszej łące zaliczyliśmy zawał serca z okazji stajennego psa wyskakującego z krzaków. Potem było kilka kontrolnych dygów w odpowiedzi na patyk, drzewo w lesie czy inny kamień, ale wszystko pod względną kontrolą. Fakt, że kobyła nie jest samodzielna w przebieraniu odnóżami jak Trevor i każdy krok trzeba na niej kontrolować i wspierać ("Tak, dobra dziewczynka, tak, jedziemy, brawo!!!") ale muszę przyznać że bardzo się stara i widać po niej że chce sprostać wymaganiom stawianym przez swojego jeźdźca. To mnie w niej urzeka, ona na prawdę stara się zrobić wszystko o co ją poproszę, lepiej lub gorzej rozumiejąc o co mi chodzi, ale jednak. Nie jest typem konia, który ma w poważaniu, ani konia który płoszy się na myśl o pracy. Ona ma cudowny charakter i gdyby nie kiepski start, była by świetnym koniem na zawody - wygrywała by z radością dla swojego człowieka...
No dość dygresji, wróćmy do lasu.
Przez cały teren było bardzo dobrze. Galop pod kontrolą, nawet bez wielkich potknięć, zero płoszenia się, panowanie nad prędkością super, gorzej z trakcją, ale uznajmy że długie nogi jej to utrudniają. Dojechałyśmy do zaprzyjaźnionej stajni i tam.... kaplica.
Na horyzoncie zdarzeń pojawił się wielki, koniożerny kontener na śmieci w kolorze krwiożerczego błękitu. No i dupa, przejechać się nie da. Kobyła zawał, zapaść, stany lękowe, ataksja mowy i stupor. Nie i koniec.
Chwilę nam zajęło, ale w końcu przy wsparciu chłopaków z tyłu (Turbokuca i Harcka) udało się przekroczyć terytorium Wielkiego Przedwiecznego Śmietnika. Brawo dzielna i odważna Kucka!
Niestety Trevor będzie wyłączony z użytkowania przez najbliższe 2 tygodnie, więc chyba czeka mnie więcej zdyganych terenów.
Repelenty działają chwilowo, kosztują jak za zboże a moje konie są, delikatnie rzecz ujmując, sceptyczne do psikania ich ciał jakimiś śmierdzidłami.
W ostatnim terenie Trevor dwa razy zrzucił sobie ogłowie z łba próbując pozbyć się natrętnego krwiopijcy, także zainwestowałam w maski, siatkowe derki i prowadzę właśnie średniowieczną sekcje koni terenowych. No kurde trudno, że wyglądamy jak "Pogromców Duchów" albo innego Kacpra, przyjacielskiego duszka, ale przynajmniej nas nie dziabią. To znaczy koni nie dziabią, bo całe towarzystwo latające skupia się wtedy na jeźdźcach.
![]() |
Nowa maska Emeryta |
Dawno, oj dawno nie próbowałam prowadzić terenu na Netce. Jakieś mam takie kiepskie wrażenia z jej grzbietu jako konia prowadzącego, a każde jej dygnięcie odbija się głośnym echem w moim kręgosłupie. Jednak jak mus, to mus. Ubrałam kobyłę w przyciasną maskę dziadka, zarzuciłam na nią hidżab i ruszyłam w świat z dwoma innymi końmi na ogonie.
![]() |
Sekcja koników średniowiecznych wyrusza na szlak |
No dość dygresji, wróćmy do lasu.
Przez cały teren było bardzo dobrze. Galop pod kontrolą, nawet bez wielkich potknięć, zero płoszenia się, panowanie nad prędkością super, gorzej z trakcją, ale uznajmy że długie nogi jej to utrudniają. Dojechałyśmy do zaprzyjaźnionej stajni i tam.... kaplica.
Na horyzoncie zdarzeń pojawił się wielki, koniożerny kontener na śmieci w kolorze krwiożerczego błękitu. No i dupa, przejechać się nie da. Kobyła zawał, zapaść, stany lękowe, ataksja mowy i stupor. Nie i koniec.
Chwilę nam zajęło, ale w końcu przy wsparciu chłopaków z tyłu (Turbokuca i Harcka) udało się przekroczyć terytorium Wielkiego Przedwiecznego Śmietnika. Brawo dzielna i odważna Kucka!
Niestety Trevor będzie wyłączony z użytkowania przez najbliższe 2 tygodnie, więc chyba czeka mnie więcej zdyganych terenów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)