Ostatnio wpadłam na dość szalony pomysł powrotu do treningów jeździeckich. Skłoniło mnie do tego kilka spraw:
- po pierwsze nuda, bo ile można wsiadać na tego dziadka i kręcić się w kółko bez pomysłu? Albo lonżować? No bo na bardziej ambitne przegonienie mu futra, zrobienie energicznej sesji naturala albo skoków w korytarzu to już nie możemy sobie pozwolić w związku z koślawą nóżką.
- po drugie covid - bo rynek usług trochę przez to skapcaniał, a że mam kilkoro znajomych trenerów to może ich tym sposobem wesprę.
- po trzecie chciałam zmotywować do roboty jeźdźca Turbokuca, bo Turbokuc ma jeszcze przed sobą przynajmniej kilka lat prawdziwej aktywności :)
No i tak jakoś zgadałam się z Sylwą Kubiak ( Siostry Kubiak - z miłości do jeździectwa) i umówiłam się na trening dla nas i TurboTeamu.
Sam trening bardzo przyjemny. Sylwia z perspektywy siodła potwierdziła moje przypuszczenia, że rumak zwrotny niesłychanie, ale sztywny jak kłoda i woli wpaść w zakręt niż się wygiąć. Zadała nam dużo pracy domowej i tak zaczęliśmy ćwiczyć i gimnastykować starego konia.
TurboTeam też dostał swoją dawkę zadań, więc teraz przynajmniej raz w tygodniu wieczorem motywujemy się nawzajem i wsiadamy "na poważnie" a nie tylko spuszczamy energię z naszych kopytnych.
Jakie są tego skutki? Musiałam skombinować nowe wędzidło, bo na czance ciężko się pracuje na placu. Wybrałam taki patent:
Trevor świetnie zareagował na czankę z rolką z lekkim portem. Nienawidzi zaś wędzideł prostych i pojedynczo łamanych. Zaryzykowałam więc rozwiązanie, w którym będzie miał dużo miejsca na język i dość krótkie ścięgierze, by kiełzno układało się maksymalnie anatomicznie w pysku. No i był to strzał w dziesiątkę, bo się chłopakowi bardzo spodobało.
Nawet podczas trudnych dla niego ćwiczeń ( najtrudniejsze jest przejście w dół bez utraty wygięcia...) przy moim dość zdecydowanym sygnale nie rozdziawia pyska i nie walczy z wędzidłem, a pracujemy bez nachrapnika*.
No i tak sobie dreptaliśmy w stępie i kłusie, coraz więcej kłusa, troszkę galopu... Wiadomo, że mamy lepsze i gorsze dni, bo czasem wilgoć, ziąb i stare kości skrzypią. Miesiąc temu udawało się przelecieć galopem kółko w lewo, zagalopować na kilka kroków w prawo, ale absolutnie nie cisnęłam.
Oprócz pracy i gimnastyki zaliczaliśmy raz na tydzień wypad do lasu dla odstresowania. Tam też dużo stępa, trochę kłusa a przy dobrych wiatrach i idealnej nawierzchni nawet kilka metrów galopu.
No i tu zaczął się problem, bo od dwóch tygodni Trevor ponosi w terenie. Tak, mój stary koń znów zaczął być narwanym folblutem, chodzi po lesie i szuka pretekstu, żeby odpalić wrotki. Do tego bryka, wyrywa się i ma z tego znakomitą zabawę!
A co na placu? Na placu zaczęliśmy znów szlifować zagalopowania ze stępa, latamy po kilka kółek równym galopem w lewo i całe koło w prawo. Noga nie spuchnięta, chód w miarę równy, koń zadowolony...
Czyżbym znów musiała obciąć treściwą, bo mi konisko roznosi?
Wspomnienia z letnich terenów
*osobiście uważam, że w 99% przypadków nachrapnik stosowany jest w celu tuszowania niestabilnej ręki jeźdźca, źle dobranego sprzętu, dyskomfortu i buntu konia. Otwieranie pyska podczas jazdy nie jest problemem a objawem. Zamknięcie pyska mechanicznie jest tylko zatuszowaniem objawów a nie rozwiązaniem problemu.