piątek, 19 sierpnia 2022

Update z życia Mutanta

Rok nie pisania...

Konizna żyje i ma się całkiem spoko. Po raz kolejny zmieniliśmy stajnie i po raz kolejny zrobiliśmy to w zasadzie w "ostatniej chwili" zanim w starym domu zaczęły się dziać rzeczy... niezwykłe. Potwierdzeniem mojego niebywałego zmysłu do wyczuwania nadchodzącej katastrofy w stajniach pensjonatowych są fale odejść jakieś 2-3 miesiące po mojej wyprowadzce. Ja po prostu czuję pismo nosem i znikam zanim się wszystko powywraca.

Trafiliśmy do fajnej, małej i przydomowej stajenki blisko domu. Znów mam 15 minut samochodem do stajni, co znacząco ułatwia opiekę nad dziadem. Dodatkowo polepszyłam swój komfort bytowania ( światło, socjal, kibel z ciepłą wodą, stajnia korytarzowa...). Kopytny ma swoją kwaterę na którą żarcie dostaje kilka razy dziennie a dzielny stajenny dba o stały dostęp do wody. 



Z minusów - nie ma łąk, nie ma wielkich padoków, konie nie mają hektarów do hasania, ale... Czy na prawdę blisko 30 letni koń potrzebuje ( i powinien) hasać po tych wielkich areałach, najczęściej z całym stadem innych kopytnych? Z doświadczenia wiem, że Trevor ma unikalną umiejętność robienia sobie krzywdy w wyniku autorskich głupich pomysłów, więc mówię Pass. Kwatera, żarcie pod pysk, trzy razy w tygodniu ruch pod moją kontrolą - on bezpieczny, mój portfel bezpieczny.

Z innych plusów - ogrodzony plac z sensowną nawierzchnią, nadający się prawie zawsze do jazdy albo przynajmniej do przetuptania konia stępokłusem. Las w zasięgu bezpiecznego spaceru, gdzie są bezpieczne ścieżki. Zresztą dobrze znany mi las, bo przecież znów jesteśmy w okolicy skąd Trevora poznałam, kupiłam i gdzie zostało moje jeździeckie serce.

Mieszkamy tu sobie od marca, więc zaraz stuknie nam pół roku. Koń trochę zgrubł, czym się bardzo cieszę. Żebra i kręgosłup nadal da się wyczuć, ale to już kwestia grawitacji i siły mięśni... za to ma prześliczny wał tłuszczowy na szyi i całkiem krągłe udka.



Wróciliśmy do regularnych terenów i pracy z ziemi. Czasem też pokusiłam się o jakiś ambitniejszy trening na placu... i było by pięknie gdyby nie moje kolano. Niestety stara kontuzja ( dziękuję Piasina!) odezwała się na początku roku i jakoś nie chce odpuścić. W związku z tym musiałam ograniczyć jeżdżenie na rzecz treningów z ziemi. Wsiadam sobie na stępa na oklep, czasem nawet bez ogłowia i tuptam. Koń wydaje się zadowolony i nawet ostatnio dostawia się do stołka podczas wsiadania, co kiedyś było by nie do pomyślenia... Może on po 20 latach razem zaczął mnie lubić? Albo zmądrzał? Podobno jak już folbluty dożyją 30 to robią się z nich bardzo fajne konie :P