poniedziałek, 11 września 2023

Powroty do treningów na 30 letnim koniu?

 Ostatnio wiele się działo w życiu mojego prastarego rumaka. 

Zmieniliśmy stajnie w kwietniu, bo zostaliśmy wyrzuceni z powodu "zbytniego skomplikowania" obsługi pana konia. Był to duży stres, bo jednak zmiana miejsca i stada dla takiego dziadka to spore wyzwanie. Jakoś to wszystko przetrwał, odchorował dwa tygodnie brakiem apetytu i powoli wraca do formy.

Do standardowego menu dorzuciłam ostatnio różne makuchy, w sumie dlatego że były w fajnej promocji, a ja szukam dla dziadka alternatywnego źródła energii niż węgle. Efekty mnie zaskoczyły - koń pięknie odbił, sierść błyszczy się w słońcu, oddech lepszy i chęć do życia jakby większa.

Nawet podkusiło mnie o jakieś wsiadanie, bo koń miał ostatnio kilka lepszych dni pod rząd. Wsiadamy, robimy porządne rozgrzewki w stępie, trochę kłusa a potem praca w galopie nad elastycznością.

Czasami jest bosko. Czasami czuję, jak on płynie pode mną, bez spięć, bez nerwów, bez presji. Delikatnie i spokojnie przemierzamy sobie wtedy świat, dokładnie tak jak zawsze chciałam na jego grzbiecie. Trochę paradoks że udało nam się to uzyskać dopiero po jego 30stce :P

Najlepsze są jednak reakcje ludzi ze stajni... To on jeszcze chodzi pod siodłem? 

Tak, chodzi. I póki chodzi, póty żyje w dobrym zdrowiu. I będzie chodził, póki ja dam radę na niego wsiadać.




sobota, 6 maja 2023

Dobre chwile

 Trevor skończył chwilę temu 30 lat. Jest już oficjalnie strasznie starym koniem, który o dziwo całkiem dobrze jeszcze sobie radzi z życiem.

Plany na imprezę urodzinową były huczne i ambitne, niestety pod koniec lutego dostaliśmy w stajni wypowiedzenie* i musieliśmy szukać nowego lokum. Trochę dobiła mnie ta wiadomość, bo po pierwsze szalejąca inflacja i drożyzna wszędzie, a po drugie w okolicy na prawdę ciężko o sensowną stajnię z dobrą opieką. Na szczęście udało się coś znaleźć, nie wiem czy jako stajnię docelową, ale na razie nie jest źle.

W każdym razie jesteśmy miesiąc po przeprowadzce, trzy tygodnie po 30 urodzinach i tak sobie tuptamy dalej przez życie. Jeszcze w październiku nam pyknie 20 lat razem :)

Trevor odchorował trochę zmianę domu, niestety przez pierwsze dwa tygodnie kiepsko jadł i schudł. Ma też okresowe spadki energii i widać, że wlecze nogi za sobą jak nie on. Trochę już się zaczęłam zastanawiać czy jednak nie odstawić go zupełnie od pracy pod siodłem, ale bywają też dobre chwile.

Dziś była właśnie taka dobra chwila. Wzięłam go na lonżę, a ten aż rwał się do galopu. Szedł sprężyście, energicznie i do przodu, pojawił się błysk w oku i chęć do brojenia.

Dla takich chwil warto się starać, targać te worki z paszą, wydawać pół pensji na dodatki i siedzieć godzinami w internetach czytając kolejne opracowania o żywieniu koni.

Bywają też chwile gorsze. Przepełnione lękiem o niego, obawą, czy będę w stanie dostrzec moment w którym muszę odpuścić i dać mu odejść. Bo niestety teraz lecimy już na wysoko oprocentowanym kredycie i każdy dzień może być tym ostatnim.

Dlatego też dla mnie każdy wypad do stajni ( którą teraz mam nota bene dalej, więc i wypady są rzadziej), jest celebrowany. Nie robię nic na odwal się, zawsze żegnam się z nim czule i miło, nie tracę czasu na jakieś walki i próby przeforsowania swojego zdania. Podążam za nim, za jego możliwościami w danej chwili i tym na co on ma ochotę. Nie mam już zupełnie ciśnienia, że coś powinnam. No i przestałam planować.

Bohun odszedł zbyt szybko, nagle. Nie byłam na to przygotowana i wciąż wyrzucam sobie kilka spraw. Do Trevora mogę się na poważnie przygotować. To zarazem bolesny proces ale też czas prawdziwego wyzwolenia naszej relacji z niepotrzebnych konfliktów i ambicji. On jest teraz przede wszystkim Trevorem, nie koniem, nie wierzchowcem, nie sportowcem. Ja jestem sobą, nie jeźdźcem, właścicielem, trenerem. Jesteśmy dla siebie kumplami i robimy tak, by było fajnie.

*Kiedyś wezmę się za napisanie postu dotyczącego niesprawiedliwego traktowania właścicieli starych koni oraz tego dlaczego oddanie konia na emeryturę do przydomówki to czasem straszne zło.

piątek, 19 sierpnia 2022

Update z życia Mutanta

Rok nie pisania...

Konizna żyje i ma się całkiem spoko. Po raz kolejny zmieniliśmy stajnie i po raz kolejny zrobiliśmy to w zasadzie w "ostatniej chwili" zanim w starym domu zaczęły się dziać rzeczy... niezwykłe. Potwierdzeniem mojego niebywałego zmysłu do wyczuwania nadchodzącej katastrofy w stajniach pensjonatowych są fale odejść jakieś 2-3 miesiące po mojej wyprowadzce. Ja po prostu czuję pismo nosem i znikam zanim się wszystko powywraca.

Trafiliśmy do fajnej, małej i przydomowej stajenki blisko domu. Znów mam 15 minut samochodem do stajni, co znacząco ułatwia opiekę nad dziadem. Dodatkowo polepszyłam swój komfort bytowania ( światło, socjal, kibel z ciepłą wodą, stajnia korytarzowa...). Kopytny ma swoją kwaterę na którą żarcie dostaje kilka razy dziennie a dzielny stajenny dba o stały dostęp do wody. 



Z minusów - nie ma łąk, nie ma wielkich padoków, konie nie mają hektarów do hasania, ale... Czy na prawdę blisko 30 letni koń potrzebuje ( i powinien) hasać po tych wielkich areałach, najczęściej z całym stadem innych kopytnych? Z doświadczenia wiem, że Trevor ma unikalną umiejętność robienia sobie krzywdy w wyniku autorskich głupich pomysłów, więc mówię Pass. Kwatera, żarcie pod pysk, trzy razy w tygodniu ruch pod moją kontrolą - on bezpieczny, mój portfel bezpieczny.

Z innych plusów - ogrodzony plac z sensowną nawierzchnią, nadający się prawie zawsze do jazdy albo przynajmniej do przetuptania konia stępokłusem. Las w zasięgu bezpiecznego spaceru, gdzie są bezpieczne ścieżki. Zresztą dobrze znany mi las, bo przecież znów jesteśmy w okolicy skąd Trevora poznałam, kupiłam i gdzie zostało moje jeździeckie serce.

Mieszkamy tu sobie od marca, więc zaraz stuknie nam pół roku. Koń trochę zgrubł, czym się bardzo cieszę. Żebra i kręgosłup nadal da się wyczuć, ale to już kwestia grawitacji i siły mięśni... za to ma prześliczny wał tłuszczowy na szyi i całkiem krągłe udka.



Wróciliśmy do regularnych terenów i pracy z ziemi. Czasem też pokusiłam się o jakiś ambitniejszy trening na placu... i było by pięknie gdyby nie moje kolano. Niestety stara kontuzja ( dziękuję Piasina!) odezwała się na początku roku i jakoś nie chce odpuścić. W związku z tym musiałam ograniczyć jeżdżenie na rzecz treningów z ziemi. Wsiadam sobie na stępa na oklep, czasem nawet bez ogłowia i tuptam. Koń wydaje się zadowolony i nawet ostatnio dostawia się do stołka podczas wsiadania, co kiedyś było by nie do pomyślenia... Może on po 20 latach razem zaczął mnie lubić? Albo zmądrzał? Podobno jak już folbluty dożyją 30 to robią się z nich bardzo fajne konie :P

poniedziałek, 26 lipca 2021

Madke, coś nas goni...

 ... i to chyba PESEL.

Życie w stajni biegnie nam spokojnie. Oczywiście są różne standardowe problemy, bo a to deszcze przyjdą i świat spływa błotem, a to upały i po 50 stopni w słońcu, ale na aurę i wypadki losowe wpływu nie mamy. Żarcie z pudełeczek znika, koń nic sobie ostatnio nie zrobił, nie kuleje, nie kolkuje, żadnych dziur w poszyciu nie stwierdzono.

Przez ostatnie upały mieliśmy ograniczone możliwości wypadów w teren, do tego rozwaliło nam się definitywnie siodło, więc zaliczyliśmy krótką przerwę w pracy. Na domiar złego pan koń postanowił zacząć chuść. 


Przyczyny upatrywałam w staniu na kwaterze, bo sobie chłopina wyżarł zielone i zostawił badyle. Za pozwoleniem szefostwa dogrodziłam mu więc kawałek pięknej trawy. No i kolejny klops - koń sobie, trawa sobie, kręgosłup wystaje. Po namyśle wprowadziłam znów trzeci posiłek i zwiększyłam ilość trawokulek - wszystko ładnie z miski znika, na koniu efektów nie widać...

Gdy już uznałam, że zacznę diagnozować na niedobory, wrzody, starczą demencję i klątwy rzucane przez wiedźmy, zajrzałam pod ogon. A tam piękne, tłuściutkie, stykające się ze sobą pośladki. Dodatkowo na klacie trzęsący się radośnie wałek tłuszczyku. Szyjka pełna, brzuszek krągły... a kręgosłup i żebra na wierzchu. To nie brak żarcia, proszę państwa, to PESEL nas dogonił...

Niestety Trevor leci z mięśni. Spadł mu grzbiet, porobiły się dziury w zadzie. Starość nas dogoniła i mamy absolutnie ostatni moment na to, by złapać jeszcze kilka gram tu i tam, żeby związać to jego ciało i utrzymać w jednym kawałku. Zaczynamy więc ambitny plan treningowy - dwa razy w tygodniu z ziemi, raz z siodła. Do zimy musimy się jakoś podnieść. 







środa, 2 czerwca 2021

Update part 3 Stajnia



Po kolejnym miesiącu przeniosłyśmy się do kolejnej stajni. Jak na razie wszystko wygląda dobrze, konie powolutku odbijają po dwóch miesiącach szarpaniny. Udało się nam znów skompletować całe stado w jednym miejscu, więc przyjeżdżamy do czterech rumaków apokalipsy - Trevora, Harmoniusza, Pimpusia i Kanona.

Ogarnęłyśmy na spokojnie weterynarza do kucyka z pełną diagnostyką, badaniem krwi i usg. O dziwo okazało się że wszystko jest ok. Odrobaczony czekał na wizytę kowala i dentysty, powolutku odbijając ze stanu małego szkieletora. Po oskrobaniu kopytek stanął wreszcie w miarę prostu, a po zajrzeniu w paszczę znaleźliśmy powód jego kiepskiego stanu. Kuc miał makabrycznie zapuszczone zęby, przez co ostre krawędzie wyszarpały w policzkach i języku głębokie, wrzodziejące rany. W efekcie każdy kęs powodował ból. Po korekcji zębów i przemywaniu mu pyska szałwią kuc zaczął przybierać na wadze znacznie szybciej a i chęć życia i figlarny charakter zaczęły się objawiać.


Po okresie kwarantanny związanej z ogólnopolską histerią Herpesową udało nam się wrzucić konie na łąki. Wreszcie trawa, w boksach siano pod sufit, żarcie tak, jak to ustaliłyśmy. Spokój i pełna komunikacja ze stajnią. Ten luz, że jak jednego dnia nie przyjedziemy, to się tragedia nie stanie i nic nikomu nie odpadnie.


Jasne, że stajnia ma swoje wady - jest dużo dalej, jest w trakcie przebudowy, jest dużo błota i nie ma socjala ani krytego lonżownika, ale jest spokój i poczucie bezpieczeństwa, a po ostatnich miesiąca jest to dla nas na wagę złota.

Po okresie aklimatyzacji powolutku wracamy do pracy - coś tam pojedziemy do lasu na spacer, coś po lonżujemy w tygodniu, ostatnio nawet wsiadłam na mutanta na plac i próbowałam rzeźbić trening. Konie się odpasają, my przyzwyczajamy do nowego miejsca.

Niestety nie może być tak sielankowo przez dłuższy czas - jeden niefortunny łoś uderzony przez samochód koło naszej stajni stał się przyczyną zawału u Harmoniusza. Harmo odszedł od nas w maju, jego wielkie ale chore serce nie wytrzymało nagłego stresu. Odszedł szybko i w miarę bezboleśnie, z pełnym brzuchem, na łące obok kumpli. Zostawił po sobie pustkę w którą nadal wpadamy i pewnie jeszcze długo wpadać będziemy. To był niesamowity koń i choć poznałam go jak już był schorowany i stary - ciesze się że miałam tą okazję. 




wtorek, 1 czerwca 2021

Update part 2 Przeprowadzka

Przenosząc się z poprzedniej stajni nasze TurboStadko powiększyło się o jedną małą białą kupkę nieszczęścia. W ramach dzieciowozika stał tam bowiem siwy kucyk, oaza spokoju i kraina łagodności, którą właśnie ten dobry charakter zgubił. Biały kucyk mieszkał bowiem w jednym boksie z kucykiem rudym, który notorycznie go lał, odganiał od jedzenia i maltretował psychicznie. Biały kuc okropnie schudł i zaczął słaniać się na nogach, ale pomimo naszym próśb i namów, właściciel nie reagował jakoś przesadnie na stan konika. Nie wezwał weta, nie sprawdził stanu kuca, nie zmienił mu lokum... uwiązywał go tylko czasem w szopie z sianem zamiast wywalać na padok z innymi kucami i przykrył derką, żeby się ludzie nie pytali co z nim nie tak.

Ja ostatnie dwa tygodnie w starej stajni przyjeżdżałam dwa-trzy razy dziennie, żeby Trevorowi pilnować posiłków po kolce i monitorować jego stan. Dokarmiałam wtedy z właścicielką TurboKuca tego białego, ale nie poprawiło to jego kondycji. Coś ewidentnie było nie tak i samo rzucanie w niego jedzeniem, nawet wysokojakościowymi meszami, nic nie dawało. Po kolejnej rozmowie z właścicielem uznałyśmy, że wykupujemy białego, zabieramy ze sobą i spróbujemy odratować. A jeśli ma raka czy inne cholerstwo - to przynajmniej zapewnimy mu godne ostatnie dni.

Tak mały biały kucyk dołączył do naszego stadka... Otrzymał imię Pimpuś, na cześć konia Śmierci z cyklu Terrego Pratcheta - Świat Dysku.

Co do samej nowej stajni to... Miało być pięknie, wyszło jak zwykle.

Transport poszedł nam w miarę sprawnie, jedyny który sprawiał kłopoty to oczywiście był Trevor. W nowej stajni zachwyciły nas zapewnienia o pełnej obsłudze, dereczkach, zalewanych posiłkach i pełnej dyspozycyjności wszelkiej infrastruktury. Przez pierwsze kilka dni ciągle nie było zrobionych kwater dla naszych dwóch staruszków, co zaczęło nas uwierać - mieli przecież ponad miesiąc na ich zrobienie, a każdy dzień stania w boksie dla Trevora i Harmo to kolejne problemy z krążeniem i psychiką.
Potem zaczęły się dziwne problemy z sianem, a dokładnie jego brakiem. Konie dziwnym trafem zaczęły nam chudnąć. Przyjeżdżałyśmy o różnych porach dnia i nigdy siana nie było, zawsze natomiast byłyśmy zapewniane że już, zaraz za minutkę będzie nakładane... Dodatkowo nasze diety pudełkowe były zużywane mocno losowo.
Na te problemy nałożyły się jeszcze mokre, niezdejmowane z koni derki przy ujemnych temperaturach, dziwne rozliczenia i dzikie awantury z kucem, który stacjonował w filii zamiejscowej stajni, 30 km dalej.
Także niestety wytrzymałyśmy w nowej stajni tylko miesiąc, a i tak nie było dnia bez wpadki i niedopatrzenia. A to brak siana, a to brak wody na padoku, nie pościelone, nie posprzątane, nie wyprowadzone... 

Na koniec, gdy już przenosiłyśmy rzeczy do kolejnej stajni a transport koni miałyśmy umówiony za 3h, Kanon został pogryziony na padoku i musiał mieć szyty pysk. 
Badam tsss.... kurtyna.






poniedziałek, 31 maja 2021

Update part 1

Trochę się zapuściłam w pisaniu, więc szybciutko postaram się nadrobić ostatnie pół roku.

Zima 2020/21 dała nam ostro w kość. W naszej stajni niestety trochę się popsuło, bo właściciel zmienił priorytety z pensjonatu na oprowadzanki kucykowe. I o ile nie mam nic przeciw rekreacji prowadzonej obok pensjonatu, o tyle klientela kucykowa to coś zupełnie innego. Na zajęcia z jazdy konnej przychodzą dzieciaki, które chcą się nauczyć - czyszczenia, obchodzenia z końmi, życia stajennego. Przywożą je rodzice, którzy są maltretowani przez swoje pociechy wykładami jak z rumakiem się obchodzić. Coś więc wiedzą i mają mniejszą szansę robienia głupot na terenie stajni.

Klientela kucykowa to dzieci nie mające pojęcia o koniu i traktujące go jak kolejny rower, gokart czy karuzele. Oraz ich opiekunowie, którzy nie odróżniają stajni od wesołego miasteczka z mini-zoo. Po takich najazdach Hunów i Tatarów znajduje się na padokach i w żłobach wiele dziwnych rzeczy (żelki, herbatniki, śmieci...) a sami najeźdźcy wleźć potrafią wszędzie w celu zrobienia sobie fajnej fotki. I nie rozumieją, że wjeżdżanie wózkiem z niemowlakiem na padok konia, który właśnie się tarza żeby dziecięciu pokazać jak fajnie się konik kula nie jest najrozsądniejszym pomysłem.

W związku z takimi właśnie przypadkami w naszej stajni zaczęliśmy się rozglądać za nowym lokum. Znaleźliśmy całkiem niedaleko, w rozsądnej cenie, z fajnym zapleczem. Przeprowadzka była ustalona na koniec lutego a my powolutku ogarnialiśmy graty przed przenosinami, aż tu nagle...

Trevor dostał pierwszej w życiu kolki. A zaraz później drugiej. W obu przypadkach skończyło się płukaniem żołądka, ale przy drugiej wizycie wet ostrzegła, że trzeci raz przyjedzie już tylko odesłać go na zielone łąki. Operację odradzała ze względu na wiek i możliwość powikłań. Może gdyby pierwsze symptomy pierwszego zatkania były zauważone wcześniej ( Trevor nie zjadł kolacji ze środy, nie ruszył śniadania w czwartek, nie dostał obiadu przez niedopatrzenie - ja przyjechałam w czwartek o 18 i dopiero wtedy wezwałam weta zaalarmowana jego dziwnym zachowaniem. Od prawdopodobnego zatkania minęło prawie 20h, co skutkowało ostrym skrętem i przemieszczeniem jelit). Może gdyby po pierwszej kolce nie poszedł na placyk, gdzie skubany spod śniegu wygrzebał jakieś resztki starego siana? Można gdybać czy było by mniej niebezpiecznie, ważne jest jedno - konie należy obserwować, a jakiekolwiek zmiany w zachowaniu zgłaszać do właścicieli. Tu zabrakło tego kontaktu i uważności.



Nie wiem czy mieliśmy szczęście, czy Trevor ma tak silną wolę walki, ale się udało. Wyszedł z kolki, zaczął powoli jeść posiłki na mokro. Na prawie miesiąc odstawiliśmy zupełnie siano i stał na trocinach, granulat dla koni po operacjach miał zwiększany po kilkadziesiąt gram dziennie. Strasznie schudł, opadł z sił i wyglądał potwornie, ale żył. Dał radę jeszcze raz, choć nastraszył mnie okropnie.




Pod koniec lutego z duszą na ramieniu przeprowadziliśmy się do nowej stajni, ale o tym i o nowym członku stada już w kolejnym odcinku.