Bardzo często słyszałam stwierdzenia: ten mój koń to lubi skakać, a mój to woli pracę na lonży, a mój to uwielbia wprost ćwiczyć lotne zmiany nogi w galopie... Na początku, będąc dzieciakiem, na prawdę wierzyłam, że moje kochane rumaki czerpią z jazdy konnej taką samą frajdę jak ja. Cóż bowiem może być ciekawszego do roboty niż dreptanie z małym dwunogiem obijającym się po grzbiecie w 35 stopniowym upale przez godzinę po zakurzonym placu? Tak z perspektywy czasu to nasuwa mi się myśl, że koniowate to jednak są anielsko cierpliwe...
W każdym razie wielu jeźdźców powtarzało, że ich konie to lubią to czy tamto.
Potem podrosłam, trochę lepiej poznałam konie i świat z ich perspektywy. Odkryłam, że plecenie warkoczyków i przymusowe kokardki w ogonku to jednak nie jest szczyt marzeń kochanego Witolda, kuca szetlandzkiego, pardon, Ogiera, którym się kiedyś z przyjaciółką zajmowałyśmy.
Dziś wiem, że największą przyjemnością dla mojego rumaka jest jedzenie. Czasem można dać w długą po łące i walnąć kilka baranów, ale generalnie życie składa się z żarcia, przerwy na skubanie trawy, przeżuwania siana a potem rozglądania się za jedzeniem. Do przyjemności w kategoriach mojego konia można jeszcze zaliczyć: taplanie się w błocie, spanie na walenia na padoku i może czasem, ale to od święta, jakieś czochranko ze swoim człowiekiem.
Wszelka praca w ludzkim rozumieniu jest rumakowi zbędna i dzieli się na kategorie tej bardziej i mniej upierdliwej. Uczenie się sztuczek przy asyście marchewek jest mniej upierdliwe, tak samo jak spacer po lesie. Ćwiczenia na ujeżdżalni i lonża na wypięciu to już kategoria druga, bardziej męcząca i nużąca.
Czy więc konie lubią pracować? Ostatnio myślałam, że nie, że nam się tylko tak wydaje, bo mylimy chęć do pracy z próbą zrealizowania naturalnych instynktów ruchu i poszukiwania pożywienia. Widzimy konia, który rwie się do kłusa na placu i uważamy, że garnie się do roboty, a jego po prostu ten owies w dupę gryzie, którym go właściciel notorycznie przekarmia...
Wczoraj pojechałam do mutantów, nie było mnie prawie tydzień, więc stwierdziłam, że czas najwyższy ruszyć ich zady, bo stare i chore, więc pewnie opoje zastoinowe, zgniłe kopyta, filc na sierści i oesusmaria.
Odskrobałam pobieżnie Trevora i puściłam na plac, tak luzem, nawet bez kantara. Stanęłam na środku i czekam na rozwój sytuacji (normalnie powinna być jedna długa z baranami okraszonymi pierdnięciem, a potem obwąchiwanie kup, tarzanko, poszukiwanie jakiś rachitycznych pozostałości po trawie pod płotem).
Trochę się zdziwiłam, bo mój jakże ukochany rumak grzecznie i systematycznie okrążał mnie kłusem i galopem przez następne 40 minut, zmieniając płynnie kierunki i chody, odpowiadając na prośby zmiany tempa i żywo reagując na wszelkie sugestie z mojej strony. Nawet popracował naturalnie grzbietem i zadem, bez wypięć, linek i ciągłego motywowania...
Najbardziej się jednak zdziwiłam, kiedy sam z siebie, z czystej i nieprzymuszonej woli zaczął kłusować przez cavaletti zostawione na placu przez poprzednią lonżującą. Raz, myślę sobie, nie trafił w ścieżkę między przeszkodami a płotem... ale nie, on tak po kilka razy na każdą nóżkę.
I jak tu tego gamonia nie kochać?
Czy to oznacza, że mój koń jest pracoholikiem? Czy był już tak znudzony stajenną rutyną, że postanowił sam sobie wymyślić zajęcie? Czy chciał mi sprawić przyjemność i wydębić jakąś marchewkę?
Pierwszy powód odpada, to leń patentowany. Drugi- nie sądzę, w tym tygodniu doszedł mu na padok nowy kumpel, więc raczej wrażeń mu nie brakuje. Trzecia przyczyna - to oznaczało by, że koń posiada naiwne teorie umysłu, co w ramach psychologii poznawczej stawia go na poziomie intelektualnym 5 letniego dziecka i daje umiejętność wglądu w stan posiadanej wiedzy, preferencje i osobowość drugiej istoty. Oznaczało by to, że mój koń nie dość że mnie rozpoznaje na tle innych osób, to jeszcze jest w stanie wymyślić, co sprawi mi przyjemność i tą wiedzę wykorzystać. Oznacza to również, że potrafi na podstawie przypuszczeń co do mojej wiedzy opracować skuteczną strategię okłamywania mnie, o co podejrzewałam go już dawno...
Nie wiem która wersja jest prawdziwa... Jest jeszcze czwarte wytłumaczenie, że to zupełny przypadek, ale jak to mawia Gibbs z NCIS - nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności, szczególnie jeśli powtarza się kilka razy ;)
Także mam genialnego konia... Albo jestem genialnym zaklinaczem, i robię coś nieświadomie. W obu przypadkach nie mam nic przeciwko.