czwartek, 28 czerwca 2018

Myjka nie tylko dla pedantów?

Mam taki zwyczaj, że jak tylko się da, tzn. temperatura pozwala i nie grozi to końskim przeziębieniem, to po treningu myję swoje konie. No może nie do końca myję, a raczej płucze pobieżnie bez użycia chemii, tak w celu pozbycia się z sierści potu, soli i większości kurzu z placu oraz zaschniętej krwi po ugryzieniach cholernych owadów.

Niektórzy jeźdźcy patrzą na mnie wtedy z politowaniem, bo przecież koń brudny to koń szczęśliwy... Inni uważają że częste mycie skraca życie, że zmywam im naturalny płaszcz lipidowy skóry albo że nie wolno koni po treningu polewać zimną wodą bo na pewno dostaną zapalenia nerek, mózgu, dupy i zdechną.... oraz inne tego typu brednie...

Ja natomiast wychodzę z prostego założenia: owady identyfikują swoje ofiary po zapachu. Wszystkie nie-chemiczne środki przeciw owadom latającym opierają się na maskowaniu zapachu końskiego potu, dlatego między innymi są mało skuteczne podczas intensywnych letnich treningów. Zmycie potu z konia zmniejsza skuteczność gziego GPSa. To jest aż tak proste...

Przy okazji opłukanie konia z potu zmniejsza ilość soli na jego sierści. Jak wiadomo sól i mocznik wydzielany z potem nie jest najlepszą odżywką do włosów, więc zmniejszenie ich stężenia może zrobić lakierowi twojego rumaka tylko lepiej :)

Trzecią zaletą spłukania konia jest schłodzenie mięśni po wysiłku, które przyspiesza proces ich regeneracji oraz wzmaga ukrwienie (szczególnie sklepanych przez siodło końskich pleców). Chłodzenie ścięgien nóg pomaga w unikaniu kontuzji a woda lejąca się po kopytach przynajmniej trochę nawilża ich ściany. Mówiąc krótko 10 min prysznica i możemy ograniczyć wszelkie wcierki chłodzące oraz smary do kopyt.

No, ale dla niektórych jazda kończy się na rozsiodłaniu konia, zaaplikowaniu mu jabłka do gęby i wywaleniu na padok. Po takich koniach to przynajmniej widać, że pracowały, szczególnie jak z odciskiem sprzętu łażą następne trzy dni (do następnej jazdy albo porządnego deszczu). Nie ma szans na choćby rozczyszczenie sklejonej od siodła sierści a na umycie to można liczyć dwa razy w roku... To samo tyczy się prania czapraków czy ogólnie czyszczenia sprzętu, a potem wielkie zdziwienie jeźdźca - jak to się obtarł?!? Zawsze mnie zastanawia, czy takie traktowanie swoich koni u właścicieli wynika z ich lenistwa, niewiedzy, braku wyobraźni czy po prostu osobniczego charakteru jednostek.

Więc może jednak myjka jest dla pedantów. Takich jak ja, co to wolą spędzić dodatkowe 20 min* w stajni i domyć wędzidła, spłukać grzbiety, sprawdzić stan wody na padokach i przesiać z kurzu owies dla swojego kaszlaka. Wszystko to po to, aby na koniec nie mieć koni obtartych, kolkujących, kaszlących i zeżartych przez muchy.

Ja ogarnę twoje muchy, ty ogarniesz moje... jakoś to będzie.

*Bardzo orientacyjne 20 min, najczęściej przedłużające się do 80 min...

środa, 20 czerwca 2018

Summer time...

Gorąco i gzy. Do tego susza jak cholera, więc wszystko się pyli i kurzy. W lesie komary wielkości wróbli - wampirów, więc na spokojny teren też nie ma szans.

W związku z tym mamy trochę jakby wolne. Przyjeżdżam do stajni, zgarniam mutanty z pastwiska, robię im prysznic i ogólny maintenance: kopytka, oczęta, pacynkowanie kolejnych bąbli po latających stworach, psikanie wszelkim śmierdzidłem mającym za zadanie odstraszyć meserszmity.

Konie są mi chyba wdzięczne za taki układ, bo raźno drepczą w moim kierunku gdy zjawiam się w okolicy bramki.

Zupełnie inaczej niż kobyła jednej znajomej... Co i rusz czytam jej wpisy o kolejnych buntach przy wyprowadzeniu ze stada, odpalaniu do galopu w każdej okazji wyrwania się z uwiązem, odkopywaniu przy zakładaniu siodła i innych atrakcjach.

I tu nachodzi mnie myśl... skoro to wszystko są konie rekreacyjne, nie mamy wyznaczonych w stosunku do nich deadlinów, nie ma planu pracy którego trzeba się koniecznie trzymać, to po co na siłę wywlekać tego konia na rozgrzany plac i pracować nad zaangażowaniem zadu w galopie przez drążki? Czy nie lepiej skupić się bardziej na relacji, pobawić się z nim, poprzebywać, pokazać mu że dwunóg czasem ma dobre pomysły i warto się go słuchać? Czy nie lepiej dopasować trening i jego intensywność do aury i nastawienia konia, zamiast schematycznie brnąć w zaparte a potem odbijać się od coraz większych buntów kopytnego?

Trochę brzmię jak naturals od końskiego wyrażania się, przyznaję. Jednak szczególnie w procesie zajeżdżania młodego konia sztywne trzymanie się założeń zazwyczaj zwiastuje spektakularną katastrofę. Ja chwilowo odpuściłam, bo pogoda, bo trochę brak czasu a trochę sparzyłam się o zbyt wydumane ambicje w stosunku do mutantów. Trochę mi się po ludzku nie chce, bo sama roztapiam się na myśl o wyjściu z cienia, a co dopiero żyłowaniu ustawień i figur na placu w akompaniamencie wszędobylskiego bzyczenia i w zasłonie z kurzu. Może w przyszłym tygodniu, jak pogoda odpuści, może w weekend jak się zmotywuję do wyjazdu w las...?