środa, 20 marca 2019

z kopyta ku nowemu...

Wiosna zaraz (kalendarzowa już w sumie jutro). W niedzielę zaplanowany pierwszy trening z nowym trenerem, bo niestety nasza poprzednia mentorka ma za dużo sportowej pracy w wypasionej sportowej stajni na top furach. Żałuję, bo dobrze się z nią współpracowało, ale jakby to powiedzieć, wypadliśmy z jej targetu i co gorsza z jej zasięgu kilometrowego.

Zaczęłam więc poszukiwania kogoś nowego, kto wpadłby do nas raz na jakiś czas i powiedział coś na temat naszego rzeźbienia. Po kontuzji Netka jest niestety strasznie cofnięta w rozwoju, odżyły wszystkie stare problemy takie jak uciekanie od kontaktu, płoszenie się na placu, chodzenie z odwrotnym grzbietem i szyją niczym deska... Do niedzieli musimy się ogarnąć przynajmniej z płoszeniem, bo inaczej trening będzie dzikim stresem a nie pracą. Mam na to dziś i piątek, może jakoś się uda.

Swoją drogą co do płoszenia się, naturalsów i różnych wizji pracy z koniem to strasznie mnie śmieszy niekonsekwencja obserwowana u niektórych jeźdźców.

Wygląda to mniej więcej tak: Mój konik jest cudowny, ja go bardzo kocham i nigdy nie będę go bić. Dlatego nie koryguję go gdy włazi na mnie, gdy łapie zębami za koniowiąz i zaczyna łykać, gdy mnie widocznie nie respektuje i ma mnie w dupie...ale...
Ale gdy na placu się spłoszy mam jedną metodę - spuścić mu wpierdol, żeby wiedział i zapamiętał, że nie wolno się płoszyć, bo przecież jak wybiega ten atak paniki, to będzie miał lekcję na całe życie, że płoszenie się nie daje nic dobrego! Dodatkowo gdy koń nie chce dać nogi, przesunąć się czy iść na przód - łomocze się go po nosie kantarem albo szarpie za uwiąz - ale przecież to nie bicie!

I w kontraście jestem ja i moje sterroryzowane rumaki, które dostają z plaskacza w nos gdy próbują zjeść ukradzioną marchewkę wraz z foliową torebką, gdy postanawiają wyleźć samopas z boksu podczas czyszczenia, gdy włażą na mnie i olewają moje prośby - wtedy nazywa się mnie strasznym jeźdźcem który bije swoje konie za błahostki! Chwilę później natomiast dostaję łatkę zbyt pobłażliwej, bo nie szarpię konia za wodze gdy ten nie chce ustać przy schodkach podczas wsiadania, tylko cierpliwie wysyłam go wciąż dookoła czekając na dobry moment. Po chwili natomiast uznaje się że właśnie niszczę respekt i swój autorytet, bo decyduję nie kontynuować jazdy w czasie deszczu i zawiei, gdy moja kobyła dostaje ataku serca na odgłos wiatraków z pola obok.

Jakie są skutki tych dwóch, skrajnie innych podejść? Moje konie na magiczne zaklęcie (Kur...) wiedzą, że miarka się przebrała i że należy zaprzestać. Zazwyczaj nie nadużywam ani głosu ani pomocy, jak sytuacja jest dramatyczna, to moje stanowcze NIE daje mi szansę na opanowanie konia zanim odwali coś głupiego. Tak też było z Netką w ubiegły piątek - podkusiło mnie i wsiadłam na stępa wieczorem na oklep, pogoda nie sprzyjała, wokół pełno straszaków, kobyła po przerwie... Już przy wsiadaniu było nerwowo, ale dała radę. W stępie caplowała, choć była pod kontrolą. Szalę przeważyły wspomniane wiatraki, kucka wpadła w panikę, ale oprócz lekkiego podskakiwania przodem nie próbowała się mnie pozbyć. Kilka prób uspokojenia, zajęcia jej czymś nie dało nic, zdecydowałam, że lepiej odpuścić dopóki siedziałam na koniu, a nie zlecieć i potem naprawiać kolejną traumę... Czułam i widziałam że jej strach jest prawdziwy i nie do opanowania dla niej samej. Przeganianie, karcenie czy przepychanie na siłę zrujnowało by tylko jej zaufanie do mnie. Warto wiedzieć kiedy dać na luz.

A jak wygląda sprawa konia z podejścia pierwszego? Fakt, nie dostaje z plaskacza w nos. W efekcie ma zdarte siekacze od łykania i jest na najlepszej drodze do wrzodów żołądka. Jest oporny na sygnały z ziemi, więc wiecznie dostaje po ryjku kantarem. Jego ludzka przyjaciółka zajmuje się nim najlepiej jak potrafi - czyli wyciąga go ze stada, wiąże do rury i przez 1,5h międoli szczotką plotkując ze wszystkimi wokół... koń się nudzi - łyka.
Potem idzie na jazdę, do znudzenia kręci kółka w ospałym kłusie, na koniec cmokaniem i klepaniem palcata zmusza do galopu w którym telepie się jak worek kartofli. Ale wszystko zgodnie ze sztuką i bez bicia. Bo bicie to zło, a ona przecież kocha swojego konia...

Nie zrozumiem ludzi chyba nigdy. Nie wiem jak bardzo trzeba być ograniczonym by nie widzieć takich prostych związków przyczynowo-skutkowych.... Yhh

A na zakończenie Trevor datowany węglem na 2009...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz