poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Wizyta kontrolna

Gdzieś w międzyczasie i ferworze walki z rezydentem w moim brzuchu, wszechobecnym wirusem w świecie i przygotowaniami do wyźrebienia zapomniałam napisać, że mieliśmy kontrolną wizytę naszej najlepszej pani doktor od nogi.

Pani doktor nie do końca była chętna żeby przyjeżdżać, bo uważała, że to tylko wyciąganie z klienta kasy i na kontrolę to może gdzieś w okolicy maja, ale Dziadek tak dawał ostatnio popalić, że uznałam iż należy go skonsultować i zacząć puszczać z Turbokucem czy wdrażać do roboty, bo mu z nudy mózg rozniesie. No więc pani doktor dała się uprosić i przyjechała.


Na wstępie pochwaliła, że konisko mimo wieku i stania dobre 4 miesiące w sumie nie straciło na wadze i wygląda całkiem przyzwoicie (w kąciku serduszka spuchłam z dumy...). Następnie poprosiła o przespacerowanie się po prostej stępem i kłusem. W kłusie się nie udało, bo najpierw kolega wywalił barana a potem puścił się kawałek galopem, więc doktor odpuściła oględziny w ruchu z obawy o moje zdrowie.

Na USG wyszło natomiast, że koń to mutant certyfikowany, bo międzykostny już całkiem zrośnięty, boczne więzadła które się rozwlekły raczyły się zwlec do pierwotnej długości a zerwane ścięgno jest nadal zwichnięte ale już w zasadzie posiada ciągłość.

Generalnie koń będzie koślawy, będzie zapewne trochę utykał i raczej już do zawodów mi go weterynarz nie dopuści, ale żyć bez bólu da radę. Na nogę na pewno nie zejdzie.

Jakie mamy zalecenia - stęp ile wlezie bez obciążenia. Można wpuszczać do kumpla, tylko żeby nie szalały za mocno. Zerwać sobie tego raczej drugi raz nie powinien, a poza tym "Rób co robiłaś, bo najwidoczniej to działa". Po wyźrebieniu, gdzieś w okolicy czerwca mam przysłać filmik ze stępa i kłusa i pewnie będę mogła znów wsiadać na dziada na spacerki stępem.

Generalnie to po wizycie i uszczupleniu własnego portfela o kolejne kilka stówek orbitowałam ze szczęścia kilka centymetrów nad ziemią. Plan minimum zakładał żeby żył chłopak bez bólu. W pesymistycznej wersji byłam przygotowana na jego eutanazję, gdyby okazało się że jego dalsza egzystencja będzie się wiązać z ciągłym bólem. Plan umiarkowanie optymistyczny zakładał, że będzie go można na lato wypuścić na łąki, ale pewnie na osobnej kwaterze, żeby mu nikt krzywdy nie zrobił... No i może że jeszcze z nim w ręku i z wózkiem przed sobą pójdę na spacer.

Możliwy jest plan maksimum - łąki z kumplem, wsiadanie w wakacje.

Kocham tego konia. Wracamy do pracy ( w stępie).

DIY Paśnik wersja 2.0

Niestety wersja Paśnika 1.0 nie przetrwała próby zębów naszych kochanych szkrabów. Siatki motocykowe okazały się zbyt słabe - najpierw skapitulowały haczyki a następnie same linki, które konie po prostu pogryzły.

Nie poddałam się jednak w próbach utrzymania padoków wolnych od rozwalonego siana i postanowiłam podejść do tematu na poważnie. Wyciągnęłam więc z zakamarków mieszkania taśmy transportowe i poszyłam siatki na wzór tych używanych w lotnictwie:


Mocowane na karabinki o wytrzymałości 120 kg, poszyte z taśm nylonowych o nośności do 300 kg powinny dać przez jakiś czas radę zębiskom naszych kucyków. Przynajmniej taką miałam nadzieje...




Jak się okazało taśmy i karabinki dały radę. Nie wytrzymały natomiast haczyki oczkowe, którymi przymocowałam linkę konstrukcyjną do opony, gdy Trevor (najprawdopodobniej) wsadził nogę do opony i zaczął w panice uciekać, rwąc wszystko radośnie i przewlekając cały paśnik dobre kilka metrów dalej...

Na szczęście kupiłam większe i mocniejsze haki oraz dorobiłam dla panikarza sznureczek bezpieczeństwa, który w razie zaplątania po prostu się urwie nie rozwalając całej konstrukcji przy okazji. Konie specjalnej troski muszą mieć specjalne rozwiązania....


U Kuca w siatce puścił jeden szew, ale nadal działa więc jeszcze się nie zdecydowałam na naprawę. Jak rozwali bardziej to się za to wezmę.