Niestety wersja Paśnika 1.0 nie przetrwała próby zębów naszych kochanych szkrabów. Siatki motocykowe okazały się zbyt słabe - najpierw skapitulowały haczyki a następnie same linki, które konie po prostu pogryzły.
Nie poddałam się jednak w próbach utrzymania padoków wolnych od rozwalonego siana i postanowiłam podejść do tematu na poważnie. Wyciągnęłam więc z zakamarków mieszkania taśmy transportowe i poszyłam siatki na wzór tych używanych w lotnictwie:
Mocowane na karabinki o wytrzymałości 120 kg, poszyte z taśm nylonowych o nośności do 300 kg powinny dać przez jakiś czas radę zębiskom naszych kucyków. Przynajmniej taką miałam nadzieje...
Jak się okazało taśmy i karabinki dały radę. Nie wytrzymały natomiast haczyki oczkowe, którymi przymocowałam linkę konstrukcyjną do opony, gdy Trevor (najprawdopodobniej) wsadził nogę do opony i zaczął w panice uciekać, rwąc wszystko radośnie i przewlekając cały paśnik dobre kilka metrów dalej...
Na szczęście kupiłam większe i mocniejsze haki oraz dorobiłam dla panikarza sznureczek bezpieczeństwa, który w razie zaplątania po prostu się urwie nie rozwalając całej konstrukcji przy okazji. Konie specjalnej troski muszą mieć specjalne rozwiązania....
U Kuca w siatce puścił jeden szew, ale nadal działa więc jeszcze się nie zdecydowałam na naprawę. Jak rozwali bardziej to się za to wezmę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz