poniedziałek, 26 lipca 2021

Madke, coś nas goni...

 ... i to chyba PESEL.

Życie w stajni biegnie nam spokojnie. Oczywiście są różne standardowe problemy, bo a to deszcze przyjdą i świat spływa błotem, a to upały i po 50 stopni w słońcu, ale na aurę i wypadki losowe wpływu nie mamy. Żarcie z pudełeczek znika, koń nic sobie ostatnio nie zrobił, nie kuleje, nie kolkuje, żadnych dziur w poszyciu nie stwierdzono.

Przez ostatnie upały mieliśmy ograniczone możliwości wypadów w teren, do tego rozwaliło nam się definitywnie siodło, więc zaliczyliśmy krótką przerwę w pracy. Na domiar złego pan koń postanowił zacząć chuść. 


Przyczyny upatrywałam w staniu na kwaterze, bo sobie chłopina wyżarł zielone i zostawił badyle. Za pozwoleniem szefostwa dogrodziłam mu więc kawałek pięknej trawy. No i kolejny klops - koń sobie, trawa sobie, kręgosłup wystaje. Po namyśle wprowadziłam znów trzeci posiłek i zwiększyłam ilość trawokulek - wszystko ładnie z miski znika, na koniu efektów nie widać...

Gdy już uznałam, że zacznę diagnozować na niedobory, wrzody, starczą demencję i klątwy rzucane przez wiedźmy, zajrzałam pod ogon. A tam piękne, tłuściutkie, stykające się ze sobą pośladki. Dodatkowo na klacie trzęsący się radośnie wałek tłuszczyku. Szyjka pełna, brzuszek krągły... a kręgosłup i żebra na wierzchu. To nie brak żarcia, proszę państwa, to PESEL nas dogonił...

Niestety Trevor leci z mięśni. Spadł mu grzbiet, porobiły się dziury w zadzie. Starość nas dogoniła i mamy absolutnie ostatni moment na to, by złapać jeszcze kilka gram tu i tam, żeby związać to jego ciało i utrzymać w jednym kawałku. Zaczynamy więc ambitny plan treningowy - dwa razy w tygodniu z ziemi, raz z siodła. Do zimy musimy się jakoś podnieść. 







środa, 2 czerwca 2021

Update part 3 Stajnia



Po kolejnym miesiącu przeniosłyśmy się do kolejnej stajni. Jak na razie wszystko wygląda dobrze, konie powolutku odbijają po dwóch miesiącach szarpaniny. Udało się nam znów skompletować całe stado w jednym miejscu, więc przyjeżdżamy do czterech rumaków apokalipsy - Trevora, Harmoniusza, Pimpusia i Kanona.

Ogarnęłyśmy na spokojnie weterynarza do kucyka z pełną diagnostyką, badaniem krwi i usg. O dziwo okazało się że wszystko jest ok. Odrobaczony czekał na wizytę kowala i dentysty, powolutku odbijając ze stanu małego szkieletora. Po oskrobaniu kopytek stanął wreszcie w miarę prostu, a po zajrzeniu w paszczę znaleźliśmy powód jego kiepskiego stanu. Kuc miał makabrycznie zapuszczone zęby, przez co ostre krawędzie wyszarpały w policzkach i języku głębokie, wrzodziejące rany. W efekcie każdy kęs powodował ból. Po korekcji zębów i przemywaniu mu pyska szałwią kuc zaczął przybierać na wadze znacznie szybciej a i chęć życia i figlarny charakter zaczęły się objawiać.


Po okresie kwarantanny związanej z ogólnopolską histerią Herpesową udało nam się wrzucić konie na łąki. Wreszcie trawa, w boksach siano pod sufit, żarcie tak, jak to ustaliłyśmy. Spokój i pełna komunikacja ze stajnią. Ten luz, że jak jednego dnia nie przyjedziemy, to się tragedia nie stanie i nic nikomu nie odpadnie.


Jasne, że stajnia ma swoje wady - jest dużo dalej, jest w trakcie przebudowy, jest dużo błota i nie ma socjala ani krytego lonżownika, ale jest spokój i poczucie bezpieczeństwa, a po ostatnich miesiąca jest to dla nas na wagę złota.

Po okresie aklimatyzacji powolutku wracamy do pracy - coś tam pojedziemy do lasu na spacer, coś po lonżujemy w tygodniu, ostatnio nawet wsiadłam na mutanta na plac i próbowałam rzeźbić trening. Konie się odpasają, my przyzwyczajamy do nowego miejsca.

Niestety nie może być tak sielankowo przez dłuższy czas - jeden niefortunny łoś uderzony przez samochód koło naszej stajni stał się przyczyną zawału u Harmoniusza. Harmo odszedł od nas w maju, jego wielkie ale chore serce nie wytrzymało nagłego stresu. Odszedł szybko i w miarę bezboleśnie, z pełnym brzuchem, na łące obok kumpli. Zostawił po sobie pustkę w którą nadal wpadamy i pewnie jeszcze długo wpadać będziemy. To był niesamowity koń i choć poznałam go jak już był schorowany i stary - ciesze się że miałam tą okazję. 




wtorek, 1 czerwca 2021

Update part 2 Przeprowadzka

Przenosząc się z poprzedniej stajni nasze TurboStadko powiększyło się o jedną małą białą kupkę nieszczęścia. W ramach dzieciowozika stał tam bowiem siwy kucyk, oaza spokoju i kraina łagodności, którą właśnie ten dobry charakter zgubił. Biały kucyk mieszkał bowiem w jednym boksie z kucykiem rudym, który notorycznie go lał, odganiał od jedzenia i maltretował psychicznie. Biały kuc okropnie schudł i zaczął słaniać się na nogach, ale pomimo naszym próśb i namów, właściciel nie reagował jakoś przesadnie na stan konika. Nie wezwał weta, nie sprawdził stanu kuca, nie zmienił mu lokum... uwiązywał go tylko czasem w szopie z sianem zamiast wywalać na padok z innymi kucami i przykrył derką, żeby się ludzie nie pytali co z nim nie tak.

Ja ostatnie dwa tygodnie w starej stajni przyjeżdżałam dwa-trzy razy dziennie, żeby Trevorowi pilnować posiłków po kolce i monitorować jego stan. Dokarmiałam wtedy z właścicielką TurboKuca tego białego, ale nie poprawiło to jego kondycji. Coś ewidentnie było nie tak i samo rzucanie w niego jedzeniem, nawet wysokojakościowymi meszami, nic nie dawało. Po kolejnej rozmowie z właścicielem uznałyśmy, że wykupujemy białego, zabieramy ze sobą i spróbujemy odratować. A jeśli ma raka czy inne cholerstwo - to przynajmniej zapewnimy mu godne ostatnie dni.

Tak mały biały kucyk dołączył do naszego stadka... Otrzymał imię Pimpuś, na cześć konia Śmierci z cyklu Terrego Pratcheta - Świat Dysku.

Co do samej nowej stajni to... Miało być pięknie, wyszło jak zwykle.

Transport poszedł nam w miarę sprawnie, jedyny który sprawiał kłopoty to oczywiście był Trevor. W nowej stajni zachwyciły nas zapewnienia o pełnej obsłudze, dereczkach, zalewanych posiłkach i pełnej dyspozycyjności wszelkiej infrastruktury. Przez pierwsze kilka dni ciągle nie było zrobionych kwater dla naszych dwóch staruszków, co zaczęło nas uwierać - mieli przecież ponad miesiąc na ich zrobienie, a każdy dzień stania w boksie dla Trevora i Harmo to kolejne problemy z krążeniem i psychiką.
Potem zaczęły się dziwne problemy z sianem, a dokładnie jego brakiem. Konie dziwnym trafem zaczęły nam chudnąć. Przyjeżdżałyśmy o różnych porach dnia i nigdy siana nie było, zawsze natomiast byłyśmy zapewniane że już, zaraz za minutkę będzie nakładane... Dodatkowo nasze diety pudełkowe były zużywane mocno losowo.
Na te problemy nałożyły się jeszcze mokre, niezdejmowane z koni derki przy ujemnych temperaturach, dziwne rozliczenia i dzikie awantury z kucem, który stacjonował w filii zamiejscowej stajni, 30 km dalej.
Także niestety wytrzymałyśmy w nowej stajni tylko miesiąc, a i tak nie było dnia bez wpadki i niedopatrzenia. A to brak siana, a to brak wody na padoku, nie pościelone, nie posprzątane, nie wyprowadzone... 

Na koniec, gdy już przenosiłyśmy rzeczy do kolejnej stajni a transport koni miałyśmy umówiony za 3h, Kanon został pogryziony na padoku i musiał mieć szyty pysk. 
Badam tsss.... kurtyna.






poniedziałek, 31 maja 2021

Update part 1

Trochę się zapuściłam w pisaniu, więc szybciutko postaram się nadrobić ostatnie pół roku.

Zima 2020/21 dała nam ostro w kość. W naszej stajni niestety trochę się popsuło, bo właściciel zmienił priorytety z pensjonatu na oprowadzanki kucykowe. I o ile nie mam nic przeciw rekreacji prowadzonej obok pensjonatu, o tyle klientela kucykowa to coś zupełnie innego. Na zajęcia z jazdy konnej przychodzą dzieciaki, które chcą się nauczyć - czyszczenia, obchodzenia z końmi, życia stajennego. Przywożą je rodzice, którzy są maltretowani przez swoje pociechy wykładami jak z rumakiem się obchodzić. Coś więc wiedzą i mają mniejszą szansę robienia głupot na terenie stajni.

Klientela kucykowa to dzieci nie mające pojęcia o koniu i traktujące go jak kolejny rower, gokart czy karuzele. Oraz ich opiekunowie, którzy nie odróżniają stajni od wesołego miasteczka z mini-zoo. Po takich najazdach Hunów i Tatarów znajduje się na padokach i w żłobach wiele dziwnych rzeczy (żelki, herbatniki, śmieci...) a sami najeźdźcy wleźć potrafią wszędzie w celu zrobienia sobie fajnej fotki. I nie rozumieją, że wjeżdżanie wózkiem z niemowlakiem na padok konia, który właśnie się tarza żeby dziecięciu pokazać jak fajnie się konik kula nie jest najrozsądniejszym pomysłem.

W związku z takimi właśnie przypadkami w naszej stajni zaczęliśmy się rozglądać za nowym lokum. Znaleźliśmy całkiem niedaleko, w rozsądnej cenie, z fajnym zapleczem. Przeprowadzka była ustalona na koniec lutego a my powolutku ogarnialiśmy graty przed przenosinami, aż tu nagle...

Trevor dostał pierwszej w życiu kolki. A zaraz później drugiej. W obu przypadkach skończyło się płukaniem żołądka, ale przy drugiej wizycie wet ostrzegła, że trzeci raz przyjedzie już tylko odesłać go na zielone łąki. Operację odradzała ze względu na wiek i możliwość powikłań. Może gdyby pierwsze symptomy pierwszego zatkania były zauważone wcześniej ( Trevor nie zjadł kolacji ze środy, nie ruszył śniadania w czwartek, nie dostał obiadu przez niedopatrzenie - ja przyjechałam w czwartek o 18 i dopiero wtedy wezwałam weta zaalarmowana jego dziwnym zachowaniem. Od prawdopodobnego zatkania minęło prawie 20h, co skutkowało ostrym skrętem i przemieszczeniem jelit). Może gdyby po pierwszej kolce nie poszedł na placyk, gdzie skubany spod śniegu wygrzebał jakieś resztki starego siana? Można gdybać czy było by mniej niebezpiecznie, ważne jest jedno - konie należy obserwować, a jakiekolwiek zmiany w zachowaniu zgłaszać do właścicieli. Tu zabrakło tego kontaktu i uważności.



Nie wiem czy mieliśmy szczęście, czy Trevor ma tak silną wolę walki, ale się udało. Wyszedł z kolki, zaczął powoli jeść posiłki na mokro. Na prawie miesiąc odstawiliśmy zupełnie siano i stał na trocinach, granulat dla koni po operacjach miał zwiększany po kilkadziesiąt gram dziennie. Strasznie schudł, opadł z sił i wyglądał potwornie, ale żył. Dał radę jeszcze raz, choć nastraszył mnie okropnie.




Pod koniec lutego z duszą na ramieniu przeprowadziliśmy się do nowej stajni, ale o tym i o nowym członku stada już w kolejnym odcinku.