Jak przystało na solenizanta, spałaszował tort złożony z trawokulek, jęczmienia i innego dobra przystrojony dużą ilością marchwi. W związku z paskudną aurą na zewnątrz imprezę zrobiliśmy w środku.
Tym dziwnym sposobem JA odliczam czas, który pozostał mi z nim. Po części to forma cieszenia się każdym rokiem, bo każdy może być w zasadzie ostatnim. Jak na razie Trevor wygląda kwitnąco i czuje się chyba nie najgorzej (wnioskując po tych baranach, które strzela w powietrze jak go luzem puszczę...), jednak starość powoli puka do naszego okna.
Ile jeszcze zostało nam lat razem? Tego nie wie nikt. Jeśli doczekamy wspólnie jego trzydziestych urodzin będę przeszczęśliwa. Jeśli nie, będę miała przynajmniej pewność, że kilka lat spędził w miłej atmosferze, zaopiekowany i kochany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz