Jak można się było spodziewać, folbluty wchodzące w trzecią dekadę swojego życia zaczynają mieć pewne problemy zdrowotne. Te, które mają na karku ćwierć wieku nie mają już co liczyć na przymykanie oka ze strony wszechmocnego Czasu.
No i niestety trafiło również dziarskiego emeryta Trevora...
Najpierw była opuchlizna na nadgarstku, ale w związku z niedawnym połączeniem stad i związaną z tym małą kopaniną uznałam, że pewnie od kogoś dostał.
Potem opuchlizna nie chciała zejść, wet kazał wspomagać krążenie krwi poprzez wcierki i owijanie.
Na koniec zmniejszył się opój, ale wyszły paskudne nakostniaki...
Aktualnie czekamy na konsultacje z wetem-ortopedą, zdjęcia RTG i USG...
Na szczęście główny zainteresowany nie zdradza objawów bólu czy mniejszej aktywności, więc nie załamuje się jakoś bardzo. Z tyłu głowy pojawia się jednak myśl, że powoli trzeba się przesiadać z jednego gniadego na drugiego, bo Czas niestety nie daje za wygraną.
***
Wet przyjedzie za 30 minut. Za mniej więcej godzinę będę miała już pewność co do stanu Trevora. Z jednej strony czuję ulgę, że przestanę mnożyć spiskowe teorie zagłady jego stawu... z drugiej strony cholernie się boje. Nawet nie tego, że usłyszę "koniec wsiadania", raczej perspektywy rozwoju schorzeń, narastającego bólu i przymusu podjęcia tej najtrudniejszej decyzji.
Bo jak on straci swoją prędkość, to umrze jakaś cząstka jego ducha. A w raz z nią i kawałek mojego. Obym tylko umiała zrozumieć to spojżenie, kiedy powie mi że już mu wystarczy zycia tutaj. I obym miała tyle siły by dać mu odejść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz