Bo faktem jest, że na tym własnym rumaku jedzie się zupełnie inaczej niż na tych pozostałych, choćby kochało się je bardzo i bardzo by się starało sobie wmówić, że jest fajnie.
Koń pierworodny to jednak coś zupełnie innego...
Wracając do tematu, na początku tygodnia krótki spacer, rumak taki elastyczny i chętny do współpracy, jeździec taki zadowolony, ogólna szczęśliwość i radość. W środę natomiast wizyta kowala, więc pazurki zrobione na tip top, można z powrotem trenować! Na sobotę umówiona trenerka, może tym razem zobaczy mnie wreszcie na moim własnym koniu, a nie na kochanej adoptowanej... Radość moja nie trwała długo. Większa siostra niuchając sąsiada dała upust swoim kobiecym odruchom i frustrację wyraziła dosadnym kopnięciem. Trevor stał z tyłu i bogu ducha winny oberwał w żebra... W ruch poszła arnika, siniak był mały, nie ma się czym przejmować.
Następnego dnia jednak było się czym przejmować, bo koniowatemu wyrosła ciąża pozamaciczna wielkości sporego melona, był markotny i obolały, a żar lał się z nieba niemiłosierny.
Zamiast spokojnego terenu, lonży czy marchewek była wizyta ściąganego w panice weta...
Jak zwykle kiedy potrzeba, wszyscy Weterynarze są zajęci albo umówieni na innych kontynentach i nie mogą dojechać, albo wpadli w dziurę zasięgową i nie da się z nimi skontaktować. Na szczęście po obdzwonieniu wszystkich znanych i mniej znanych końskich lekarzy udało mi się w końcu ściągnąć naszą zaprzyjaźnioną panią doktor.
- O w mordę, jaki wielki! - krzyknęła pani doktor na widok naszego melona pozamacicznego i zaraz zapytała - Mogę zrobić zdjęcie? Bo się ze znajomą licytujemy, która będzie leczyć większego krwiaka, i ja z tym przypadkiem wygrywam!
Tak więc zastrzyki z przeciwzapalnych i przeciwbólowych, kolejne dawki leku do żarcia no i smarowanie stężoną heparyną, chłodzenie i delikatne masaże. Prognoza - będzie trzeba ciąć krwiaka za 10-14 dni i spuszczać płyn. Będą sączki, gazy, kosmetyka rany i wiele szczęścia więcej...
Wspominałam, że za dwa tygodnie wychodzę za mąż? A, tak na marginesie dodam...
Także od zeszłego tygodnia nie robię w zasadzie z moim życiem nic innego tylko jeżdżę między stajnią a apteką (bo maść z heparyną dość szybko się kończy) i smaruję swojego małego melona wszystkim, co mi wpadnie w ręce.
W weekend jego ciąża wyglądała już całkiem mało makabrycznie, rozlała się elegancko po całym podbrzuszu, co daje nikłe szanse na to, że nie będzie trzeba gada ciąć.
Bądźmy więc dobrej myśli... i trzymajmy kciuki za konia Ufo zaatakowanego przez Aliena.
I pamiętajcie! Na krwiaki najlepsza Heparyna. Heparyna dobra na wszystko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz