Potem każdy adept jeździectwa odkrywa mroczną naturę swojego kopytnego towarzysza - naturę zwierzęcia uciekającego. Okazuje się wtedy że byle listek i każdy mikro krzaczek może okazać się koniożerny i doprowadzić do spłoszenia, co zazwyczaj skutkuje baranami, galopadą w bliżej nieokreślonym kierunku oraz efektowną glebą, najlepiej w kępie pokrzyw lub świeżym błocie.
Część z koniarzy uznaje wtedy tereny za niebezpieczne, zarówno dla siebie jak i dla wierzchowców, bo można spaść, koń może w coś wleźć, spłoszony przegalopować po kamieniach, zerwać się albo podbić... w ekstremalnych przypadkach może wpaść pod samochód lub nie wyhamować przed jakimś budynkiem. Dodatkowo w terenie nie da się za bardzo trenować, a przynajmniej tak twierdzą domorosłe sport gwiazdy w ochrach na kołki.
No bo co to za trening, jak koń sobie po prostu drepcze?!? Bez wygięcia, bez naskakania na 120, bez lotnych zmian nogi, bez "zganaszowania"... toż to żadna praca taki spacer.
Ja mam na ten temat pogląd zgoła odmienny.
Zacznijmy od tego, że z koniem w terenie można pracować. Można robić wspaniałe jazdy kondycyjne, można wzmacniać mięśnie grzbietu jeżdżąc po górkach i dołkach. Co bardziej ambitni i umiejętni wykorzystują też tereny do pracy nad wygięciem i ustawieniem konia.
Przede wszystkim jednak tereny są niezbędne dla prawidłowego rozwoju konia i jego dobrostanu psychicznego. Bez wycieczki do pobliskiego lasu raz na jakiś czas życie naszego konia ogranicza się do kręcenia się w kółko po terenie stajni, na przestrzeni o promieniu maks. kilometra. Te same drzewa, psy, murki i budynki. Nic nowego, psychiczny marazm, poznawcza deprywacja i zero rozwoju. egzystencja wiejąca nudą, w której nie stawiamy przed koniem żadnych, ale to żadnych wyzwań intelektualnych. Nie musi kombinować jak stawiać kopyto, bo prowadzany jest po miękkim i równym. Nie ma potrzeby segregować bodźców na zagrażające i te bezpieczne, bo wszystko jest znane. Dodatkowo nie musi w sytuacji ekstremalnej wybrać, czy zaufać swojemu przewodnikowi, czy też zwalić go i ratować się ucieczką. Koń jest ciągle w stanie względnego komfortu i poczucia bezpieczeństwa a relacja z jego człowiekiem nie jest wystawiana na próbę.
W terenie jest zupełnie inaczej. Każdy zakręt niesie ze sobą ryzyko wyskoczenia jakiegoś monstrum, którego można się spłoszyć... Nierówne podłoże wymusza większą uwagę i skupienie przy stawianiu nóżek. Naturalne przeszkody takie jak krzaki, kłody czy kałuże, wymuszają intelektualną gimnastykę. Koń i jeździec zgrywają się ze sobą i wyczuwają się nawzajem, uczą się kiedy zmiana równowagi to sygnał, a kiedy próba uniknięcia wielkiej pajęczyny wiszącej na wysokości głowy człowieka.
Konie jeżdżące w teren są bardziej zrelaksowane. Nie zanudzają się na śmierć drepcząc ciągle w kółko po zamkniętym placu czy hali. Zdobywają doświadczenie, uczą się, że nie każdy nowy element w środowisku jest straszny. Są bardziej uważne, zastanowią się zanim ruszą dzikim galopem przed siebie, bo kilka razy skończyło się to niewygodnym rajdem po kamieniach i korzeniach. Są przez to odporniejsze psychicznie i bardziej przewidywalne. Praktykowanie krótkich popasów w czasie wędrówek tworzy w koniu przeświadczenie, że gdziekolwiek by się nie znalazł, jeśli jest ze swoim człowiekiem, jest bezpiecznie i przyjemnie. Same profity...
Czemu więc tereny są tak bardzo niedoceniane przez nasze sport-gwiazdy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz