Z jednej strony natchniona przez ostatnie treningi ujeżdżeniowe zaczynam nieśmiało spoglądać w kierunku rozwijania się sportowo z kucką, z drugiej strony pod wpływem oglądania końskiego youtubera z USA, zastanawiam się, czy to wszystko ma sens.
Trochę mam wrażenie, że popłynęłam za mocno w kierunku pingwinów, zapominając o koniu. Uświadomiłam to sobie będąc z wizytą w stajni u Rudego i podpatrując Szporthorsy i ich właścicielki.
Wielki, piękny kary wałach, za milion monet, kupiony z super-duper stajni ujeżdżeniowej znanej na cały nasz kraj... jeżdżony przez młodą dziewczynę, która ma kasę na sprzęt, stajnie z dobrą infrastrukturą i trenerów. Koń przyszłościowy, jeździec przyszłościowy, jak to mówią super prospect... a w moich oczach dupa blada i bezsens galopujący.
Nie, że koń zły, albo dziewczę do kitu... Tylko więzi między nimi żadnej. Koń za drogi, żeby go na padok wypuścić, ona za mało z końmi obyta, żeby go intelektualnie ogarnąć. W efekcie on wystany i wynudzony jak mops, wiecznie zawinięty i zaderkowany, siedzi w więzieniu własnego boksu mając za jedyną rozrywkę rozwalanie lizawki. Ona jak już się zmusi i na niego wsiądzie (bo praca z ziemi czy spacer na takim koniu jest bez sensu, bo przecież nie za to zapłacili, żeby się z nim po polu szwendać), spina się jak agrafka na każde jego pierdnięcie, a on chodzi wiecznie napalony jak arab na kurs pilotażu...
Patrzę na to ze smutkiem, bo żal mi i dziewczyny i konia. Stoję sobie obok jego boksu, miziam go po zapoconym od szwedzkiego lakierowanego nachrapnika ze skośnikiem obowiązkowo ryju i nachodzi mnie taka myśl - ja to samo zrobiłam kucce, tylko w mniejszym wydaniu.
Gdzieś zgubiłam się na trasie, pomyliłam ścieżki i zakręty. Gdzieś na etapie dopinania kolejnych paków do jej ogłowia, kupowania kolejnych kolorowych czapraczków i jazdy w ostrogach.
Nie chodzi nawet o to, że sprzęt i patenty są złe, bo w przeciwieństwie do szalonego Youtubera, uważam że da się ich używać w sposób humanitarny i nie zawsze wędzidło to maltretowanie konia. Chodzi o to, że zatraciłam więź z kucką, tą jej chęć do wspólnego spędzania czasu, włóczenia się po stajni, żebrania o smaczki. Za bardzo skupiłam się na pracy, treningu i levelowaniu naszego duetu, tracąc z oczu to co najważniejsze, czyli naszą relację.
Jako że ona po szczepieniu prycha i kicha, a jej siodło oddaje do rymarza, będziemy mieć trochę czasu na odbudowanie tego,
co przydeptałam, śpiesząc się do tych wszystkich zawodów i sportów.