środa, 31 stycznia 2018

Quo Vadis Kucka...?

Właśnie przeżywam moralne i światopoglądowe rozterki jeździeckie.

Z jednej strony natchniona przez ostatnie treningi ujeżdżeniowe zaczynam nieśmiało spoglądać w kierunku rozwijania się sportowo z kucką, z drugiej strony pod wpływem oglądania końskiego youtubera z USA, zastanawiam się, czy to wszystko ma sens.

Trochę mam wrażenie, że popłynęłam za mocno w kierunku pingwinów, zapominając o koniu. Uświadomiłam to sobie będąc z wizytą w stajni u Rudego i podpatrując Szporthorsy i ich właścicielki.

Wielki, piękny kary wałach, za milion monet, kupiony z super-duper stajni ujeżdżeniowej znanej na cały nasz kraj... jeżdżony przez młodą dziewczynę, która ma kasę na sprzęt, stajnie z dobrą infrastrukturą i trenerów. Koń przyszłościowy, jeździec przyszłościowy, jak to mówią super prospect... a w moich oczach dupa blada i bezsens galopujący.

Nie, że koń zły, albo dziewczę do kitu... Tylko więzi między nimi żadnej. Koń za drogi, żeby go na padok wypuścić, ona za mało z końmi obyta, żeby go intelektualnie ogarnąć. W efekcie on wystany i wynudzony jak mops, wiecznie zawinięty i zaderkowany, siedzi w więzieniu własnego boksu mając za jedyną rozrywkę rozwalanie lizawki. Ona jak już się zmusi i na niego wsiądzie (bo praca z ziemi czy spacer na takim koniu jest bez sensu, bo przecież nie za to zapłacili, żeby się z nim po polu szwendać), spina się jak agrafka na każde jego pierdnięcie, a on chodzi wiecznie napalony jak arab na kurs pilotażu...

Patrzę na to ze smutkiem, bo żal mi i dziewczyny i konia. Stoję sobie obok jego boksu, miziam go po zapoconym od szwedzkiego lakierowanego nachrapnika ze skośnikiem obowiązkowo ryju i nachodzi mnie taka myśl - ja to samo zrobiłam kucce, tylko w mniejszym wydaniu.

Gdzieś zgubiłam się na trasie, pomyliłam ścieżki i zakręty. Gdzieś na etapie dopinania kolejnych paków do jej ogłowia, kupowania kolejnych kolorowych czapraczków i jazdy w ostrogach.
Nie chodzi nawet o to, że sprzęt i patenty są złe, bo w przeciwieństwie do szalonego Youtubera, uważam że da się ich używać w sposób humanitarny i nie zawsze wędzidło to maltretowanie konia. Chodzi o to, że zatraciłam więź z kucką, tą jej chęć do wspólnego spędzania czasu, włóczenia się po stajni, żebrania o smaczki. Za bardzo skupiłam się na pracy, treningu i levelowaniu naszego duetu, tracąc z oczu to co najważniejsze, czyli naszą relację.



Muszę wrócić do podstaw, bo kobyła jasno pokazuje że nie podoba jej się kierunek w którym drepczemy.

Jako że ona po szczepieniu prycha i kicha, a jej siodło oddaje do rymarza, będziemy mieć trochę czasu na odbudowanie tego,
co przydeptałam, śpiesząc się do tych wszystkich zawodów i sportów.

środa, 24 stycznia 2018

Akcja Gniot

Kochany emeryt zaczął ostatnio podupadać na masie, co nie jest niczym dziwnym w jego wieku i o tej porze roku. Jednak mając na uwadze, że starego konia łatwiej odchudzić niż znów podtuczyć, postanowiłam działać natychmiast.

Na pierwszy rzut zrewidowałam nasze menu:
Śniadanko 1/2 miarki jęczmienia, 1/2 miarki owsa, makuch lniany i drożdże paszowe
Kolacja 3/4 owsa, 1/4 musli, suplementy

No tak... trochę mało jak na emeryta. No i owies pełny, więc ciężko już przememłać go starymi zębiskami. Szybko ogarnęłam zakupy żywieniowe i dorzuciłam trochę dobra do gara.
Czym prędzej zamówiłam więc otręby ryżowe, bo dużo białka, ładny przyrost mięśni, a nie pogrzeją folblutowi mózgu ponad miarę. Postanowiłam też wypróbować jęczmień płatkowany, zastępując część wieczornego owsa bez konieczności zalewania kolejnego posiłku.

W planie było jeszcze skombinowanie gniecionego owsa i jęczmienia, aby ułatwić staruszkowi pobieranie wartości odżywczych z posiłków, a mi ulżyć w wydatkach.

Po zrobieniu pogłębionego researchu na rynku gniotowników oraz przeprowadzeniu skróconego studium przypadku "Gniotownik i śrutownik, podobieństwa, różnice, wykorzystanie", doszłam do wniosku że nie mam na zbyciu 3 tysięcy i muszę pojechać na cudzesy.

Odkurzyłam więc moje kontakty końskie, zagadałam do znajomego i umówiłam się radośnie na randkę z jego gniotownikiem. Teraz wystarczyło tylko zapakować dwa wory do mojego super-farmerskiego samochodu (Suzuki Swift...) i przejechać się na drugi koniec świata do jego stajni.
 Akcja gniot została doprowadzona do końca bez strat własnych, ja nauczyłam się obsługi maszyny, wszystkie moje palce ten eksperyment przetrwały, tylko kręgosłup trochę zaskrzypiał po targaniu 50kg worków...

A co na moje wysiłki powiedział szacowny emeryt?
Nowe porządki w jego menu zostały wprowadzone w niedzielę, ja wpadłam do stajni w kolejną środę. Jako że ciemno, zimno i zło, udało mi się jedynie wziąć gada na lonżę. Akurat koleżanka biegała swojego prawie-ogiera, więc przynajmniej sami nie kwitliśmy na placu.

Rozstępowanie standardowo flegmatyczne, bo może się Pańca rozmyśli i do stajni wrócimy.
Kłus, po chwili przyzwyczajenia do podłoża, całkiem energiczny, równy, ładny dla obserwującego. Chęć do ruchu wyraźna, krok sprężysty, oko błyszczące... a po chwili kłusa, tak sam z siebie, równiutki, okrągły galop.

Nie wiem czy zmiana paszy dała tak szybkie rezultaty, czy też po prostu chłopak miał dobry dzień, ale nawet koleżanka zauważyła jego wysoką energię.

Dla mnie to powód do wielkiej radości, bo daje nadzieję na przedłużenie czasu, jaki nam pozostał. Tylko nie wiem co na to mój samochód i kręgosłup, bo coś czuję, że zaraz znów będzie trzeba robić wyprawę na gniecenie...


środa, 10 stycznia 2018

Marsz Pingwinów

Po dłuższej przerwie w treningach z naszą niezastąpioną trenerką udało się wreszcie umówić. Pogoda dopisała, słońce świeciło, podłoże elastyczne ... nic tylko brać się do roboty!


Po ostatnim treningu zmieniliśmy trochę konfigurację Netkowego ogłowia - został dodany skośnik i szeroki, wygodny nachrapnik szwedzki. Nie jestem fanką robienia z konia baleronu i ciężko mi na sercu za każdym razem kiedy muszę jej zamknąć pysk, ale przemówiła mi do rozumu argumentacja opierająca się na stwierdzeniu - im bardziej zamknięty pysk, tym mniej wędzidło wali po zębach w czasie różnicy zdań między jeźdźcem a wierzchowcem. Biorąc więc pod uwagę nasze różnice zdań i tendencję kobyły do rozdziawiania paszczy oraz wyryjania się do góry - wpięłam skośnik.


Uzbrojone w nowe elementy na paszczy oraz świeży padzik DIY (wynik grzebania w szafie i zbyt dużej ilości wolnego czasu na rehabilitacji) ruszyłyśmy na plac.

Przyjechała trenerka, popatrzyła na kobyłę i zapytała:
- To co, trenujemy pod zawody?

Gdyby chwilę wcześniej nie wypadł mi telefon i nie został przez przypadek rozdeptany przez Kuckę, to właśnie w tej sekundzie opadła by mi szczęka i prawdopodobnie znalazła by się w okolicy Netkowych kopyt... Jak to zawody? Że ja? Że na niej?

Myślę, no spoko... warto spróbować, nawet jeśli i tak nic z tego nie wyjdzie. Zawsze trenuj tak, jakbyś miał jechać Igrzyska, bo gówniany trening jest gorszy niż brak treningu...

No i się zaczęło... Zamiast "siedź jak Lady" i "pilnuj żeby ci ręka nie latała" przeszłyśmy na ustępowania, linie środkowe, łopatki i trawersy.

Tu muszę przyznać, że urzekła mnie Kucka, która ze wszystkich sił starała się zrozumieć, co my tańczymy. Nie pomagałam jej, bo sama znam te zmyślne figury tylko z filmików na YT, więc wychodziło nam to wybitnie pokracznie...

No i my tu walczymy o przetrwanie, zastanawiając się jak zachować względną równowagę gdy nogi w jedną, głowa w drugą a jeździec w trzecią, a trenerka się zachwyca reaktywnością i naturalnym ruchem Kucki...

Nie wiem jak to wyglądało z boku, ale mam podejrzenia, że mniej więcej tak:



penguin GIF

Także zostałyśmy pingwinami... Przynajmniej w sferze marzeń.






środa, 3 stycznia 2018

Mutant update

Jesień w tym roku nie rozpieszczała. Pogoda była generalnie paskudna, z nieba lały się hektolitry śniegu z deszczem co w połączeniu z brakiem hali nie sprzyjało treningom.

Dodatkowo ja w końcu zawlekłam swoje kulawe jestestwo do szpitala ortopedycznego na długo odwlekaną rehabilitację, co straszliwie rozbiło naszą rutynową pracę.

Zima na szczęście jest dla nas łaskawsza, pogoda dość dobra, plac nie zamarzł, mi w szpitalu nogi nie urwali, więc lecimy z robotą dalej.

Co u mutantów?

Kobyła mi urosła w szerz, nie mieści się już prawie w derki i zaczyna jej zza klaty wystawać brzuch po bokach. To bardzo dobry objaw, szczególnie jeśli znało się jej przeszłość i koleje naszej heroicznej walki o przybranie każdego kilograma.
W pracy jest coraz bardziej stabilna, mniej się potyka, ma większe pojęcie o trajektorii swoich kończyn. Nadal nie jest to koń marzenie, i zapewne bardzo długa droga przed nami do jako takiej harmonii i elegancji, ale powoli zmierzamy w dobrym kierunku.

Jeśli zaś chodzi o mojego emeryta, to niestety pogoda i romantyzm go dopada co chwila.... Tu strzyka, tam puchnie. Pojawiają się kulawizny nieznanego pochodzenia i znikają tak samo tajemniczo.

Jedyne co nam pozostaje to suplementować na zmianę - raz czarci pazur objawowo, raz HA i Gluko zapobiegawczo. No i kochać, dużo i bezwarunkowo.

Takie słońce w grudniu... toż to przecież zbrodnia nie wsiąść...