piątek, 31 sierpnia 2018

Tereny zawałowe

Nad Wisłą są tereny zalewowe, a w okolicy naszej stajni tereny zawałowe.

Występują zazwyczaj wtedy, gdy dwie posiadaczki koni mają chęć pogadać i uznają, że najlepszą ku temu okazją jest wypad w teren na swoich rumakach. Zapominają jednak, że owe rumaki dość dawno nie chodziły pod siodłem, całkiem dawno były ostatni raz w lesie i ledwie się znają, bo nie bywały w takiej konfiguracji na spacerze. Ale co tam...

Pierwszy zawał serca spowodowany był nagłym pojawieniem się kłody przy drodze. Kłoda wytrzeszczyła ślepia na Kanona i biedak nie miał innego wyjścia jak ratować się skokiem w bok, z dala od kłody. Amazonka straciła strzemię, ale jakimś cudem pozostała w siodle. Akcja serca obu jeźdźców znacząco przyspieszyła, jednak po opanowaniu sytuacji ruszyły w dalszą drogę.

Drugi zawał sponsorowany był przez tą samą kłodę tylko przy okazji drugiego konia i w drodze powrotnej. Tym razem Kucka postanowiła odwalić odcinek "Mam talent - akrobatyka", odskoczyć ambitnie w bok w ramach uniku przed złowieszczym kawałkiem drewna... Nie przewidziała jednak, że w krzakach koło drogi kryje się całkiem pokaźny rów.

Efektem tego zbiegu okoliczności był teatrzyk pod tytułem "Znikający koń - pląsy w buszu" - jest koń, nie ma konia, jest koń, nie ma konia... Krzaki w ogonie poplątał wiatr...

I tym razem się udało bez strat, choć pewnie przyczyniły się do tego mocne ochraniacze, które ZAWSZE zakładam w teren. Dodatkowo ZAWSZE, bezwzględnie obowiązkowo w teren jeżdżę w kasku. Na treningi też w zasadzie wsiadam w garnku, bo przydzwonienie w ogrodzenie nie jest jakieś szczególnie trudne do osiągnięcia na wiecznie potykającej się kobyle.

Wszystkie te zawały utwierdziły mnie w przekonaniu że zaniedbałam przez to lato edukację emocjonalną moich mutantów. Kajam się i biję w pierś, bo powinnam częściej towarzystwo zabierać do lasu i odczulać na licha w nim mieszkające. Tu i teraz obiecuję poprawę.


środa, 22 sierpnia 2018

Podstępny Shivers

Wielkokoń Nette na 99% choruje na Shivering syndrome, bardzo nieprzyjemną, postępującą i nieuleczalną chorobę neurodegeneracyjną.

Zazwyczaj objawia się to śmiesznym wykręcaniem tyłów podczas czyszczenia albo zabiegów kowalskich, mało skoordynowaną częścią zadnią konia gdy się go próbuje cofnąć i pocieszną "kaczuchą" czyli odgięciem tylnej giczy prawie pod kątem 90 stopni od tułowia.

Bywają gorsze i lepsze dni. Czasem wcale po niej nie widać choroby, niekiedy pomimo prób i chęci obu stron, tylne kopyta pozostają niewyczyszczone, bo się ich zwyczajnie nie da oderwać od gruntu... Podobno suplementacja i rehabilitacja może opóźnić rozwój choroby i trochę przynajmniej złagodzić jej skutki... Także pracujemy dzielnie, wcinamy ziółka i witaminy i staramy się nie dać!

Wczoraj wielkokoń przestraszył mnie nie na żarty... Po krótkiej lonży wypuściłam dziewczynę na pastwisko, a ona jak to zwykle postanowiła się wytarzać. Palnęła więc na glebę radośnie i nawet przerzuciła swoje subtelne cielsko przez grzbiet na drugi boczek - ale tu natrafiła na linki. Nie dość, że zaplątała się tyłami w elektrycznego pastucha (na szczęście akurat ta linka nie działa, bo kilka miesięcy temu walnął w nią piorun i spalił przewody), to jeszcze zadek odmówił posłuszeństwa i tak biedaczka leżała sparaliżowana.

Jak do niej dopadłam, to nie do końca wiedziałam co mam zrobić. Po pierwsze wyplątać z taśm - jasne. Ale co dalej? Uspokoić kobyłę, zapewnić jej miejsce do wstania ... i zaklinać rzeczywistość żeby się udało.

Po chwili wstała, choć z niemałym trudem. Ja byłam blada, ona też nie wyglądała na szczęśliwą.
Tym razem się udało.

Co będzie następnym razem...?