Nad Wisłą są tereny zalewowe, a w okolicy naszej stajni tereny zawałowe.
Występują zazwyczaj wtedy, gdy dwie posiadaczki koni mają chęć pogadać i uznają, że najlepszą ku temu okazją jest wypad w teren na swoich rumakach. Zapominają jednak, że owe rumaki dość dawno nie chodziły pod siodłem, całkiem dawno były ostatni raz w lesie i ledwie się znają, bo nie bywały w takiej konfiguracji na spacerze. Ale co tam...
Pierwszy zawał serca spowodowany był nagłym pojawieniem się kłody przy drodze. Kłoda wytrzeszczyła ślepia na Kanona i biedak nie miał innego wyjścia jak ratować się skokiem w bok, z dala od kłody. Amazonka straciła strzemię, ale jakimś cudem pozostała w siodle. Akcja serca obu jeźdźców znacząco przyspieszyła, jednak po opanowaniu sytuacji ruszyły w dalszą drogę.
Drugi zawał sponsorowany był przez tą samą kłodę tylko przy okazji drugiego konia i w drodze powrotnej. Tym razem Kucka postanowiła odwalić odcinek "Mam talent - akrobatyka", odskoczyć ambitnie w bok w ramach uniku przed złowieszczym kawałkiem drewna... Nie przewidziała jednak, że w krzakach koło drogi kryje się całkiem pokaźny rów.
Efektem tego zbiegu okoliczności był teatrzyk pod tytułem "Znikający koń - pląsy w buszu" - jest koń, nie ma konia, jest koń, nie ma konia... Krzaki w ogonie poplątał wiatr...
I tym razem się udało bez strat, choć pewnie przyczyniły się do tego mocne ochraniacze, które ZAWSZE zakładam w teren. Dodatkowo ZAWSZE, bezwzględnie obowiązkowo w teren jeżdżę w kasku. Na treningi też w zasadzie wsiadam w garnku, bo przydzwonienie w ogrodzenie nie jest jakieś szczególnie trudne do osiągnięcia na wiecznie potykającej się kobyle.
Wszystkie te zawały utwierdziły mnie w przekonaniu że zaniedbałam przez to lato edukację emocjonalną moich mutantów. Kajam się i biję w pierś, bo powinnam częściej towarzystwo zabierać do lasu i odczulać na licha w nim mieszkające. Tu i teraz obiecuję poprawę.
piątek, 31 sierpnia 2018
środa, 22 sierpnia 2018
Podstępny Shivers
Wielkokoń Nette na 99% choruje na Shivering syndrome, bardzo nieprzyjemną, postępującą i nieuleczalną chorobę neurodegeneracyjną.
Zazwyczaj objawia się to śmiesznym wykręcaniem tyłów podczas czyszczenia albo zabiegów kowalskich, mało skoordynowaną częścią zadnią konia gdy się go próbuje cofnąć i pocieszną "kaczuchą" czyli odgięciem tylnej giczy prawie pod kątem 90 stopni od tułowia.
Bywają gorsze i lepsze dni. Czasem wcale po niej nie widać choroby, niekiedy pomimo prób i chęci obu stron, tylne kopyta pozostają niewyczyszczone, bo się ich zwyczajnie nie da oderwać od gruntu... Podobno suplementacja i rehabilitacja może opóźnić rozwój choroby i trochę przynajmniej złagodzić jej skutki... Także pracujemy dzielnie, wcinamy ziółka i witaminy i staramy się nie dać!
Wczoraj wielkokoń przestraszył mnie nie na żarty... Po krótkiej lonży wypuściłam dziewczynę na pastwisko, a ona jak to zwykle postanowiła się wytarzać. Palnęła więc na glebę radośnie i nawet przerzuciła swoje subtelne cielsko przez grzbiet na drugi boczek - ale tu natrafiła na linki. Nie dość, że zaplątała się tyłami w elektrycznego pastucha (na szczęście akurat ta linka nie działa, bo kilka miesięcy temu walnął w nią piorun i spalił przewody), to jeszcze zadek odmówił posłuszeństwa i tak biedaczka leżała sparaliżowana.
Jak do niej dopadłam, to nie do końca wiedziałam co mam zrobić. Po pierwsze wyplątać z taśm - jasne. Ale co dalej? Uspokoić kobyłę, zapewnić jej miejsce do wstania ... i zaklinać rzeczywistość żeby się udało.
Po chwili wstała, choć z niemałym trudem. Ja byłam blada, ona też nie wyglądała na szczęśliwą.
Tym razem się udało.
Co będzie następnym razem...?
Zazwyczaj objawia się to śmiesznym wykręcaniem tyłów podczas czyszczenia albo zabiegów kowalskich, mało skoordynowaną częścią zadnią konia gdy się go próbuje cofnąć i pocieszną "kaczuchą" czyli odgięciem tylnej giczy prawie pod kątem 90 stopni od tułowia.
Bywają gorsze i lepsze dni. Czasem wcale po niej nie widać choroby, niekiedy pomimo prób i chęci obu stron, tylne kopyta pozostają niewyczyszczone, bo się ich zwyczajnie nie da oderwać od gruntu... Podobno suplementacja i rehabilitacja może opóźnić rozwój choroby i trochę przynajmniej złagodzić jej skutki... Także pracujemy dzielnie, wcinamy ziółka i witaminy i staramy się nie dać!
Wczoraj wielkokoń przestraszył mnie nie na żarty... Po krótkiej lonży wypuściłam dziewczynę na pastwisko, a ona jak to zwykle postanowiła się wytarzać. Palnęła więc na glebę radośnie i nawet przerzuciła swoje subtelne cielsko przez grzbiet na drugi boczek - ale tu natrafiła na linki. Nie dość, że zaplątała się tyłami w elektrycznego pastucha (na szczęście akurat ta linka nie działa, bo kilka miesięcy temu walnął w nią piorun i spalił przewody), to jeszcze zadek odmówił posłuszeństwa i tak biedaczka leżała sparaliżowana.
Jak do niej dopadłam, to nie do końca wiedziałam co mam zrobić. Po pierwsze wyplątać z taśm - jasne. Ale co dalej? Uspokoić kobyłę, zapewnić jej miejsce do wstania ... i zaklinać rzeczywistość żeby się udało.
Po chwili wstała, choć z niemałym trudem. Ja byłam blada, ona też nie wyglądała na szczęśliwą.
Tym razem się udało.
Co będzie następnym razem...?
Subskrybuj:
Posty (Atom)