Nad Wisłą są tereny zalewowe, a w okolicy naszej stajni tereny zawałowe.
Występują zazwyczaj wtedy, gdy dwie posiadaczki koni mają chęć pogadać i uznają, że najlepszą ku temu okazją jest wypad w teren na swoich rumakach. Zapominają jednak, że owe rumaki dość dawno nie chodziły pod siodłem, całkiem dawno były ostatni raz w lesie i ledwie się znają, bo nie bywały w takiej konfiguracji na spacerze. Ale co tam...
Pierwszy zawał serca spowodowany był nagłym pojawieniem się kłody przy drodze. Kłoda wytrzeszczyła ślepia na Kanona i biedak nie miał innego wyjścia jak ratować się skokiem w bok, z dala od kłody. Amazonka straciła strzemię, ale jakimś cudem pozostała w siodle. Akcja serca obu jeźdźców znacząco przyspieszyła, jednak po opanowaniu sytuacji ruszyły w dalszą drogę.
Drugi zawał sponsorowany był przez tą samą kłodę tylko przy okazji drugiego konia i w drodze powrotnej. Tym razem Kucka postanowiła odwalić odcinek "Mam talent - akrobatyka", odskoczyć ambitnie w bok w ramach uniku przed złowieszczym kawałkiem drewna... Nie przewidziała jednak, że w krzakach koło drogi kryje się całkiem pokaźny rów.
Efektem tego zbiegu okoliczności był teatrzyk pod tytułem "Znikający koń - pląsy w buszu" - jest koń, nie ma konia, jest koń, nie ma konia... Krzaki w ogonie poplątał wiatr...
I tym razem się udało bez strat, choć pewnie przyczyniły się do tego mocne ochraniacze, które ZAWSZE zakładam w teren. Dodatkowo ZAWSZE, bezwzględnie obowiązkowo w teren jeżdżę w kasku. Na treningi też w zasadzie wsiadam w garnku, bo przydzwonienie w ogrodzenie nie jest jakieś szczególnie trudne do osiągnięcia na wiecznie potykającej się kobyle.
Wszystkie te zawały utwierdziły mnie w przekonaniu że zaniedbałam przez to lato edukację emocjonalną moich mutantów. Kajam się i biję w pierś, bo powinnam częściej towarzystwo zabierać do lasu i odczulać na licha w nim mieszkające. Tu i teraz obiecuję poprawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz