wtorek, 30 kwietnia 2019

Niebo w gębie czyli słów kilka o wędzidłach

Wędzidło, inaczej kiełzno - element końskiego wyposażenia służący do okiełznania, hamowania, kierowania w dobrą stronę naszego kilkuset kilogramowego pupila. Do wędzidła doczepiamy wodze, za których pomocą wodzimy konia swego często na manowce, rzadko na pokuszenie.

Co skłoniło mnie do napisania długiego i czasochłonnego postu o wędzidłach? Ano promocja w pewnym sklepie internetowym oraz absurdalny z mojego punktu widzenia opis pewnego kiełzna z piekła rodem...

"Wędzidło ... to połączenie wytrzymałości metalowego wędzidła z delikatnością i przyjemnym użytkowaniem wędzideł syntetycznych przez konia. ...idealne rozwiązanie dla tych, którzy chcą zapewnić koniowi przyjemne noszenie wędzidła o skutecznym działaniu (...) przyjazne i delikatne dla wrażliwej skóry warg konia, wolne od alergenów, skutecznie zachęca konia do żucia i rozluźnienia"

Fajny opis, nie? No kto nie wywaliłby kosztu prawie miesięcznego utrzymania konia w pensjonacie za takie super przyjazne i delikatne wędzidło? Niech rzuci kamieniem ten, co nie dba za wszelką cenę o wygodę i przyjemność noszenia wędzidła, o delikatne wargi i reakcje alergiczne w różowym pyszczku swojego misiaczka...

To teraz zdjęcie tego pięknego wędzidełka:

Pełne wędzidło z metalowym trzpieniem, do tego połączone na stałe z ultra wąskim elementem uciskającym kość nosową oraz systemem zaciskowym. Mówiąc żargonem jeździeckim śliczny tandem z cyganką. Nie dość że działa na język, na kości żuchwy, miażdży kość nosową, to jeszcze jak koń reaguje za wolno to podjeżdża do góry naciągając kąciki ust i robiąc imadło na górnej szczęce.... Przyjemne użytkowanie, nie ma co.

Dobra, sama nie jestem święta, bo jeżdżę na Trevorze na czance, dodatkowo z małym portem i paskiem pod brodą. Jak go mocno zaciągnę, to robię zacisk na języki i dolnej szczęce i faktycznie osiągam "skuteczność w działaniu", ale zdarza mi się to w sytuacjach wybitnie awaryjnych, w terenie gdy coś tam wyskoczy pod nogi i musimy zahamować na już, gdy się koń kursanta spłoszy i trzeba go przechwycić, gdy zagrożone jest bezpieczeństwo moje, mojego konia, innych ludzi czy innych koni...  
Tego typu narzędzia tortur jak ten "cygański tandem" są natomiast używane głównie przez konie skokowe na zawodach. Nie wiem gdzie na parkourze możliwość wyskoczenia pod konia rowerzysty z psem czy quada zza zakrętu, ale może się mylę. Wydaje mi się jednak że potrzeba używania przez jeźdźców zawodowych coraz mocniejszych rodzajów kiełzna wynika z ich coraz dalej idącej pierdołowatości, skróconego treningu nastawionego na szybki sukces, nienaturalnych warunków utrzymania koni sportowych i ich przekarmiania w pogoni za koniem nadreaktywnym, pędzącym do przodu i kicającym wszystko co pod nogi podleci w desperackim akcie ucieczki przed ostrogą jaśnie jeźdźca.  

  

No ale są futerka, więc pewnie konisiom miło i wygodnie... Tak na marginesie, to siwek ma chyba połączenie tandemu z Pelhamem, co już jest dla mnie jakimś kosmicznym kosmosem...

I jeszcze pół biedy jak używają tego ludzie na poziomie jeźdźców z powyższych zdjęć - tu mogę mieć przynajmniej cień nadziei, że oni rozumieją jak w końskim pysku i na końskiej głowie to cholerstwo działa, mają jako taką świadomość ręki, dosiadu, swojego ciała na koniu podczas pracy. Pewnie te kiełzna mają za zadanie uzyskać perfekcje w reakcji na sygnał w czasie tych szalonych kilku minut na parkourze kiedy zasuwają ile fabryka dała a muszą się zmieścić w ciasnych nawrotach. 

Jednak wędzidło od którego zaczął się mój przydługi wywód dostępne jest w sprzedaży w ulubionym sklepie wszystkich dziewczyn z podwórkowych stajni ( bo ma dużo promocji na Eskadrony...). Opis nie sugeruje możliwych konsekwencji w postaci połamania kości nosowej konia ani zaciągnięcia go na amen na ryju. Większość lasek, co się mniej zna, po przeczytaniu o tym kiełźnie uzna że jest prawie jak Parelli, bo to takie delikatne, syntetyczne, antyalergicznie i cudowne. I to jest dramat...

I to jest tragedia, która mam wrażenie dotyka całego "rekreacyjnego i amatorskiego" światka jeździeckiego. Po co ci skośnik? Nie wiem, był w komplecie a poza tym fajnie wygląda...

I tylko koni żal.

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Gdy się nie chce...

Ostatnio mam jakiś zastój jeździecki. Nie chce mi się wymagać od moich dzielnych mutantów, nie chce mi się trenować, nie chce mi się w sumie nic.

Jeżdżę do stajni, ogarniam pojemniki z żarciem, ogarniam konie z sierści i błota a potem tak się snuję bez celu po padokach.

W teren nie pojadę, bo kolibry - wampiry, kleszcze, wilcy i trzeci stopień zagrożenia pożarowego. Dobra, nie będę ściemniać, po prostu mi się nie chce.

Na placu się kurzy, są dzieci i jazdy i kuce... nudno i bez sensu, nowa trenerka nie ma czasu, ja nie mam weny. (dzieci i jazdy da się spokojnie ominąć, na małym placu jest elegancki gruby piach, bez trenerki da się żyć, chyba jednak brak weny jest jedynym realnym problemem).

Zaczęłam uprawiać działalność zastępczą. A to pójdę z końmi na dolne pastwiska, puszcze je w trawę i skrupulatnie naprawiam ogrodzenia...
A to mnie coś tknie i zaczynam masować i rozciągać giczki moich rumaków, albo nagle zapałam nieopanowaną rządzą wysmarowania im kopyt jakimś paskudztwem...

Czasem też zbiorę się w sobie i zrobię coś bardziej ambitnego - na przykład poganiam po placu i ustawię mały korytarz. Tak też zrobiłam wczoraj z pomocą młodej amazonki co się u nas w stajni przyucza i pomaga.
Po wstępnej rozgrzewce w trzech chodach po płaskim ustawiłam na jednej ścianie mini korytarz z dwoma przeszkodami na 1 foule pomiędzy. Zabójcza wysokość na początek - oszałamiające 30 cm, druga przeszkoda może jakieś 40... Oczywiście Trevor inteligentnie ominął drągi lewitując przy ogrodzeniu, natomiast Netka dokonała subtelnej reorganizacji.
Po poprawieniu toru, przysunięciu się do ogrodzenia oraz podwyższeniu przeszkód - konie zaczęły kicać. Jak się potem okazało, Nette po prostu nie szanuje nic co jest poniżej 50 cm, po prostu to taranuje bez podnoszenia nóg. Jednak jak się jej ustawi coś wyżej, czołg dostaje skrzydeł.

Zabawa była przednia, Kucka wyglądała na żywo zainteresowaną nową formą treningu. Trevor niestety nie jest już w dawnej formie i zauważyłam, że skoki mu nie służą, więc po kilku najazdach odpuściliśmy dziadkowi. Może następnym razem zaopatrzę się w słupki pastwiskowe, taśmę i zrobię dłuższy tor z drągami i cavaletkami gimnastycznymi dla niego.

Po dzikich lotach przyszedł czas na wsiadanie - dla higieny mojego umysłu wdrapałam się najpierw na Dziadka i pokręciłam się w kółko, potem przesiadłam się na kobyłę.
Na dziadku zawsze było mi wygodnie, bezpiecznie i najlepiej na świecie. Na oklep nawet lepiej czuje każdy jego ruch, łapie lepszy rytm, jakbyśmy faktycznie stapiali się w jedno. Każda minuta spędzona z nim i na nim jest dla mnie czystym szczęściem (czego nie widać potem po moich bryczesach...)
Z kucką jest dziwnie. Pomimo moich prób kobyła ma dziwny opór przed kłusowaniem bez siodła, wyciąga stęp ale nie chce przeskoczyć do kłusa. Nie wiem czy to kwestia bólu grzbietu (ale dupsko mam raczej tłuściutkie i mięciutkie) czy "nowości" tego odczucia. Bez siodła natomiast genialnie reaguje na dosiad i skręca w zasadzie co do milimetra tam gdzie chce. Może jak mnie bardziej natchnie, to wreszcie zrobię to hackamore co leży w szafce od dwóch lat i spróbuję w ten sposób pomęczyć kucynkę :)

środa, 10 kwietnia 2019

Daily Mutant News...

Wiosna na dobre zawitała w stajni. Urodziło się małe koźlątko a konie roztaczają wokół siebie aurę latającej wszędzie zimowej sierści. Trevor wygląda teraz jak mamut przepoczwarzający się w słonia lub wyliniały w skutek trądu wilk.

Netka w tym roku łagodnie przechodzi wiosenne zmiany, nie porosła jakąś dramatyczną sierścią, nie ma problemów kolkowych ani typowego dla niej na wiosnę gluta do pasa. Można nieśmiało stwierdzić, że kucynka powoli wychodzi na zdrowotną prostą.

Jeśli chodzi o treningi, to dzielnie jeździmy w tereny. Dzięki temu mamy szansę podglądać okoliczne Łosie, które chętnie wyłażą z zarośli i przyglądają się przejeżdżającym koniom. Chyba się do nas przyzwyczaiły, bo prawie się nie płoszą i pozwalają podjechać bardzo blisko. Mając jednak na uwadze że to duże i dzikie zwierzęta nie nadwyrężamy ich zaufania i gościnności.

Na dużym placu nastał czas kurzu. Niestety susza daje się we znaki a zraszanie przy nocnych przymrozkach nie jest korzystne. Czekamy więc na deszcz korzystając z małego placu wysypanego gruboziarnistym piachem. Ma wymiary małego czworoboku, więc przy odrobinie chęci da się tam całkiem spoko potrenować. No i nie ma przeszkód o które można się rozbić, kiedy to kucka nie panuje nad własnym torem lotu...

Ze zmian paszowych eksperymentuje z długo uwalniającą się energią z kiełków jęczmiennych. W formie zalewanej dorzucam do wysłodków żeby konie nie spadły przed okresem pastwiskowym.
Schody niestety zaczynają się z utrzymywaniem Trevora w dobrej kondycji, obawiam się że bez gniecionego owsa daleko nie zajedziemy. Po odrobaczaniu skończyły się problemy z biegunkami, wdrażam więc system odrobaczania 4 razy w roku i mam gdzieś, że to często i drogo. Wolę wydać te kilka dych na pastę i mieć spokój, niż zaoszczędzić tutaj ale potem wywalać kasę na probiotyki, elektrolity, dodatki regulujące trawienie i walczyć znów o każdy gram tłuszczyku na Trevorze.

I tak żyjemy sobie powolutku, tupiąc radośnie w kierunku wiosny i licząc, że uda się jeszcze jeden sezon wyrwać z Dziadkiem w siodle. Jak na razie (odpukać tfu tfu) jest całkiem nieźle.