czwartek, 19 września 2019

Różowy zawrót głowy

Nowa stajnia to zawsze pretekst do zakupów... I tym razem nie obyło się bez wydania worka denarów.

Rozpoczęło się więc od nowej tabliczki dla Trevora, bo przecież należy się dopasować stylistycznie do kolegi z boksu obok. Zamówione, zaprojektowane i dostarczone. Właścicielka prze szczęśliwa...


Następnym punktem programu było zagospodarowanie przestrzenne naszej małej wnęki stajennej. Dzięki uprzejmości pana męża powstała więc piękna szafo-paka, personalizowana do wymiarów naszych siodeł bezterlicowych, półki na wysokość pudełek i butelek na spreje, wszystko na wymiar i dopasowane idealnie do krzywizny naszych ścian. Projekt wymaga jeszcze kilku dodatków, ale podstawa (do robienia bałaganu i zagracania) już jest.


Na koniec nastał czas zakupów sprzętu absolutnie priorytetowego, mianowicie KUPOZBIERACZKI.
Spełniłam swoje wielkie marzenie i kupiłam prawdziwy zestaw Misty Boy, mokry sen każdej koniareczki z lat 90, która musiała sprzątać boksy wielkimi i nieporęcznymi widłami i metalowymi szuflami. Lekki, plastikowy i w dziewczęcym kolorze. Róż rządzi!

Na zdjęciu jeździec Turbokuca prezentuje prawidłową motywację do kolekcjonowania produktów przemiany materii naszych dzielnych rumaków....

W międzyczasie dziwnym trafem do mojego domu za pośrednictwem kuriera przyjechały jakieś worki z paszą, jakieś sieczki, nowa derka, kantar i kilka innych absolutnie niezbędnych produktów, których wcale nie mam w nadmiarze.... Szał zakupowy... Ratujcie mnie przed mną samą zanim wydam całą pensję i zacznę podjadać Trevorowi musli.


środa, 18 września 2019

Emerytura na poziomie

Netka radzi sobie świetnie w sowim nowym domku, Trevor przeprowadzony do stajni all inclusive, czas wreszcie zacząć na całego naszą emeryturę na poziomie.

Pierwsze zmiany - karmienie.

Od września wróciliśmy do karmienia paszą treściwą trzy razy dziennie. Do tego jest jeszcze podwieczorek w postaci dużej ilości siana na padok, co również daje szansę na przybranie na masie.
W samej diecie też się trochę pozmieniało, bo zamiast budżetowych wersji pasz możemy sobie wreszcie pozwolić na worki fajnego, bogatego w substancje odżywcze i dodatki musli. Także książę pan żre teraz Improvera pół na pół z gniecionym owsem, z garścią sieczki nasączonej olejami. Do tego sypiemy jeszcze makuch lniany na sierść i poślizg w jelicie, dodatek na stawy i multiwitaminę.

Zeszliśmy natomiast z otrębów ryżowych, kiełków jęczmiennych, zapychaczy i dowłókniaczy jakimi były granulowane łuski, wysłodki i inne wynalazki. Powód jest jeden - stać mnie na droższe pasze przy żywieniu jednego konia.



Kto wie, może na zimę powrócimy jeszcze do niektórych składników, choć mniej skomplikowana dieta i komfort  finansowy jest jak na razie doznaniem bardzo przyjemnym.

Po drugie - opieka.

Derkowanie, karmienie poza padokiem, co by kumpel w miskę nie zaglądał, sprowadzanie jak pada albo wieje. Boks czysty, poidło automatyczne, wiaderka codziennie myte a podłoga dezynfekowana raz na jakiś czas.
Niby nic specjalnego, ale w porównaniu do standardów niektórych stajni to prawdziwy Wersal, a jak wiadomo im koń starszy, tym profilaktyka ważniejsza. Jakie efekty widzę po dwóch tygodniach? Kopyta są w stanie niepołamanym. Warstwa lakieru zdarta w stopniu minimalnym, pan koń jakiś taki mniej zestresowany. Problemy gastryczne czasem się odzywają, ale odpukać mniejsze. Zobaczymy co się będzie działo zimą...

Po trzecie - zaplecze.
Mamy plac z fizeliną i oświetleniem. Równy. No szok... Nie pyli się, jest sprężysty i nie ma na nim wyjeżdżonych ścieżek po rekreacji. Narożniki mają 90 stopni i da się je wyjechać. Do tego na placu są przeszkody i cavaletti. Jest roundpen, na który można wejść i popracować. Najważniejszy dla nas jest jednak wyjazd w teren, który znajduje się tuż za furtką i nie wymaga kilometrów stępowania w ręku przez paskudną kamienistą drogę i otwierania kilku padoków powiązanych na odwal się linkami pod prądem. No i w okolicy nie grasuje straż leśna mająca chrapkę na mandaciki :P



Także powolutku zaczynamy wracać do aktywności. Plan na jesień - pojechać z Turbokucem na Hubertusa i spenetrować na nowo okoliczne leśne ścieżki.


piątek, 6 września 2019

Translokacja Mutanta

Nadszedł ten dzień i stanęliśmy przed wielkim zadaniem jakim jest relokacja jaśnie pana Mutanta.
Dla mnie to zawsze straszny stres, bo się pan Trevor nie pakuje do przyczepy pokojowo, zazwyczaj jest przy tym dużo krzyków, niejednokrotnie również kończy się na stratach w ludziach i sprzęcie.

Drobna dygresja historyczna - jak gada kupiłam, to spakowanie go do przyczepy w SJ Szarża i wywiezienie trwało... 4h. Urwał dwa kantary, rozwalił mi spodnie, stanął dęba w przyczepie, porwał ogłowie, uciekł do lasu. Trauma na całe życie.

Pakowanie go ze stajni w Nieporęcie do stajni w Babicach trwało prawie 2h, był po sedacji co nie przeszkodziło mu zdemolować przyczepy, wyrwać się kilka razy i podciąć sobie wszystkich nóg.
Kolejną przeprowadzkę robiłam rajdem (30 km w jednego konia) bo tak się bałam spakowania go do przyczepy - bez strat. Rozpoczęłam więc naukę wchodzenia do przyczepy i jeszcze więcej pracy naturalem.

Wyjazd na brązową odznakę - pakowanko w 15 min. Powrót? Koniowóz wrócił bez nas, bo książę pan stwierdził że pierdoli, nie robi. Wracaliśmy w nocy dodatkową przyczepą.

Wyjazd na obóz? Pakowanko - 20 min, powrót - 45 min, połamana szczotka, ale oprócz tego bez strat.

Kolejne transporty starałam się ograniczyć do minimum. Jakoś to szło, ale zawsze z duszą na ramieniu i okupione moim stresem przez tydzień przed planowaną wycieczką. Starałam się jak najwięcej i gdzie się da jeździć wierzchem. Najgorszy był chyba wyjazd ze stajni w Łosiej Wólce, gdzie w stajni płakała Piasina, a Trevor wszedł dopiero po zderzeniu z sufitem i wstrząśnieniu mózgu.

Raz udało się go zapakować dość szybko dzięki saszetkom z feromonami, dlatego tym razem zaopatrzyłam się w super pastę z tryptofanem! Myślę sobie, zaćpam dziada to spokojnie wejdzie :) No nic bardziej mylnego, zobaczył samochód i można sobie było uspokajające działanie pasty wsadzić pod ogon... Gadzina niestety zna swoją siłę i po prostu wyciąga człowieka na uwiązie na bok, wali się na lonżę, olewa bat. Jak próbuje się na dwie lonże to elegancko staje dęba i wywala się na plecy. Jedynym uznanym sposobem jest pakowanie dziada ze stajni w konfiguracji - silny człowiek z przodu i ja, mocno sfrustrowana, z tyłu. Bo mnie nie kopnie, a innych to już kwestia dyskusyjna...

Finalnie właśnie w takim układzie wpakowaliśmy go do samochodu po jakichś 20 minutach walki. Jak zwykle w trasie totalny luz, wypakowanie w pełnej kulturze, bo przecież mój koń nie ma nic do jazdy, on tylko nie lubi wsiadać.

W każdym razie szczęśliwie dokonaliśmy translokacji mutanta. Od tygodnia jesteśmy w nowej stajni, gdzie siana w bród, stado (Turbokuc) nie zagrażające dziadkowi, opieka na wysokim poziomie. Obiadki, dodatki, boks piękny i nowy. Ze mnie schodzi stres po pakowaniu, po nim wszystko spłynęło jak po kaczce.