Nadszedł ten dzień i stanęliśmy przed wielkim zadaniem jakim jest relokacja jaśnie pana Mutanta.
Dla mnie to zawsze straszny stres, bo się pan Trevor nie pakuje do przyczepy pokojowo, zazwyczaj jest przy tym dużo krzyków, niejednokrotnie również kończy się na stratach w ludziach i sprzęcie.
Drobna dygresja historyczna - jak gada kupiłam, to spakowanie go do przyczepy w SJ Szarża i wywiezienie trwało... 4h. Urwał dwa kantary, rozwalił mi spodnie, stanął dęba w przyczepie, porwał ogłowie, uciekł do lasu. Trauma na całe życie.
Pakowanie go ze stajni w Nieporęcie do stajni w Babicach trwało prawie 2h, był po sedacji co nie przeszkodziło mu zdemolować przyczepy, wyrwać się kilka razy i podciąć sobie wszystkich nóg.
Kolejną przeprowadzkę robiłam rajdem (30 km w jednego konia) bo tak się bałam spakowania go do przyczepy - bez strat. Rozpoczęłam więc naukę wchodzenia do przyczepy i jeszcze więcej pracy naturalem.
Wyjazd na brązową odznakę - pakowanko w 15 min. Powrót? Koniowóz wrócił bez nas, bo książę pan stwierdził że pierdoli, nie robi. Wracaliśmy w nocy dodatkową przyczepą.
Wyjazd na obóz? Pakowanko - 20 min, powrót - 45 min, połamana szczotka, ale oprócz tego bez strat.
Kolejne transporty starałam się ograniczyć do minimum. Jakoś to szło, ale zawsze z duszą na ramieniu i okupione moim stresem przez tydzień przed planowaną wycieczką. Starałam się jak najwięcej i gdzie się da jeździć wierzchem. Najgorszy był chyba wyjazd ze stajni w Łosiej Wólce, gdzie w stajni płakała Piasina, a Trevor wszedł dopiero po zderzeniu z sufitem i wstrząśnieniu mózgu.
Raz udało się go zapakować dość szybko dzięki saszetkom z feromonami, dlatego tym razem zaopatrzyłam się w super pastę z tryptofanem! Myślę sobie, zaćpam dziada to spokojnie wejdzie :) No nic bardziej mylnego, zobaczył samochód i można sobie było uspokajające działanie pasty wsadzić pod ogon... Gadzina niestety zna swoją siłę i po prostu wyciąga człowieka na uwiązie na bok, wali się na lonżę, olewa bat. Jak próbuje się na dwie lonże to elegancko staje dęba i wywala się na plecy. Jedynym uznanym sposobem jest pakowanie dziada ze stajni w konfiguracji - silny człowiek z przodu i ja, mocno sfrustrowana, z tyłu. Bo mnie nie kopnie, a innych to już kwestia dyskusyjna...
Finalnie właśnie w takim układzie wpakowaliśmy go do samochodu po jakichś 20 minutach walki. Jak zwykle w trasie totalny luz, wypakowanie w pełnej kulturze, bo przecież mój koń nie ma nic do jazdy, on tylko nie lubi wsiadać.
W każdym razie szczęśliwie dokonaliśmy translokacji mutanta. Od tygodnia jesteśmy w nowej stajni, gdzie siana w bród, stado (Turbokuc) nie zagrażające dziadkowi, opieka na wysokim poziomie. Obiadki, dodatki, boks piękny i nowy. Ze mnie schodzi stres po pakowaniu, po nim wszystko spłynęło jak po kaczce.