poniedziałek, 20 stycznia 2020

Kosmiczna technologia

Zgodnie z zaleceniami pani doktor wzięliśmy się za ostrą rehabilitację. W początkowym etapie w ruch poszła lampa i naświetlanie. Obowiązkowym wyposażeniem stajni stał się przedłużacz, a największym beneficjentem całego tego zamieszania był stajenny kot, który pokochał zabiegi grzewcze w boksie Trevora.



Chwilę później w ruch poszedł Fejsbuczek, odnalazłam najbliższą dostępną maszynę do świecenia w konia i zaklepałam termin wypożyczenia. Tuż po nowym roku umówiłam wizytę z fizjoterapeutką i rozpoczęliśmy fazę combo.
Bo teraz proszę Państwa to można sobie taką kosmiczną technologię wypożyczyć do stajni, że szczęka opada! Komputer pokładowy z funkcją laserów, magnetoterapii i ultradźwięków. Wbudowane programy, całkiem łatwa obsługa i za worek monet oraz kupę czasu można sobie konia naprawić.

Przynajmniej taką mam nadzieję, choć rokowania w sprawie giczy pana Trevora wciąż są ostrożne. Jednak nie załamujemy się i robimy co się da, by poprawić szanse na powrót do zdrowia i sprawności.

Muszę przyznać, że po raz kolejny pan Koń mnie zaskoczył. Cały cykl zabiegów trwał od 40 min do prawie godziny, w między czasie paćkałam go żelem do USG, obkładałam dziwnymi końcówkami, jeździłam mu po nodze głowicami, szurałam kablami, a on zachowywał się prawie perfekcyjnie spokojnie. Piszę prawie, bo czasem gdzieś mi nagle uciekał zadem, najczęściej w trakcie dzikiej szarży na psa wyjadającego mu resztki posiłku spod pyska... Ale powiedzmy sobie szczerze, kto by się nie wkurzał na takiego pasożyta?
I nasz boks zaczyna wyglądać jak centrum kontroli lotów NASA...
Oczywiście poza zabiegami mamy też zalecenie trzymania kończynki w cieple, co zapewnia nam ochraniacz transportowy z dodatkowym futerkiem. Generalnie to wreszcie mogłam sobie powydawać kasę na gadżety dla staruszka... Kupiłam piękne, wysokie transportery, choć najprawdopodobniej nie uda mi się ich użyć zgodnie z zastosowaniem ;)




wtorek, 7 stycznia 2020

Karcer party i kontrola uszkodzeń miękkich

Głównym zaleceniem wetów przy kulawiznach jest areszt boksowy. To dość logiczne, bo jeśli koń uszkodził nogę to miło by było jakby z niej mniej korzystał i dał się jej szansę zrosnąć, jednak wytłumaczenie tego zwierzęciu z natury uciekającemu jest dość problematyczne.
Przyjmuje się, że konie w boksie będą stać i jeść, czują się w miarę bezpiecznie i nie będą robić głupot, więc areszt to dobre rozwiązanie.

Niestety nie w przypadku naszego dzielnego Trevora, który zostając w stajni sam po prostu wychodzi z niego z drzwiami. A jak zawiasy nie puszczą, to górą. A jak nie ma opcji nad drzwiami to kopie w ściany próbując zrobić przebitkę... Generalnie kończy się to u niego jeszcze większymi uszkodzeniami wszystkiego, sraczką nerwówką, napadami agresji i innymi nieszczęściami. Jak więc uzyskać brak ruchu bez aresztu boksowego?

Należy zbudować na szybko boks zewnętrzny, czyli karcer o wymiarach ok. 3 x 4 m, najlepiej obok padoku kumpla. Wtedy i wilk syty i owca cała.


Pierwsze zalecenie weta wykonane. Drugie, czyli chłodzenie, na szczęście nie było jakieś super skomplikowane a zimowa pogoda ułatwia tylko sprawę, więc terapia wdrożona.

Dziadek wygląda niestety na obolałego i nieszczęśliwego, nogi puchną, na klacie zbiera się limfa co w jego przypadku jest typowym skutkiem ograniczenia ruchu. Robię więc co się da, masuję, nacieram arniką, dopieszczam żołądkowo jak tylko mogę by ulżyć mu w cierpieniu.

Po pierwszym szoku i stwierdzeniu, że uszkodzenia muszą być znaczne bo opuchlizna jest bardzo rozległa, a koń nadal nie używa za bardzo nogi - uznałam, że czas na ciężką ortopedyczną artylerię i wezwałam magika od USG - doktor Olgę Kalisiak.
Niestety korzystała z urlopu na nartach, więc zajechała do nas dopiero 9 dni po wypadku.

Po 9 dniach ja sama byłam całkiem optymistycznie nastawiona do sprawy, bo pan koń raźno już stępował na swój karcer, po boksie przemieszczał się bardzo sprawnie i miał zdecydowanie lepszy humor. Raz nawet z karceru nawiał pod linką i zameldował się pod furtką stajni gotowy na spacer po lesie. Niestety wyniki badania nie potwierdziły mojego optymizmu.

Jak wyszło w obrazie usg, Trevorowi udało się zepsuć kilka istotnych elementów miękkich stawu skokowego:

Zwichnięcie boczne ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców na guzie piętowym
Zerwanie przyczepu przyśrodkowego ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców do guza piętowego
Luźny przyczep boczny ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców na guzie piętowym
Niewielka zmiana hipoechogeniczna w obrębie więzadła pobocznego przyśrodkowego długiego stawu skokowego
Znaczący obrzęk mięśnia międzykostnego od przyczepu proksymalnego po 1/3 dolną

Jak to oznajmiła pani doktor - dziura w międzykostnym jest waszym najmniejszym problemem...


Zostaliśmy więc z ogoloną giczą, zaleceniem braku ruchu do kwietnia 2020, grzaniem i skierowaniem na fizykoterapię. Rokowania? Ostrożne ze względu na rozległość uszkodzeń i wiek delikwenta. Zwichnięcie nieoperacyjne, może przy dobrych wiatrach we wrześniu będzie można wsiąść na stępa...

Mnie trochę zatkało. Pal licho z wsiadaniem, to jest dla mnie najmniejszy problem, ale czy mój koń pierworodny będzie w stanie żyć bez bólu? Czy może noga się nie zregeneruje do tego stopnia i stanę przed najtrudniejszą decyzją - dać mu ulgę czy trzymać przy życiu bez komfortu? Zobaczymy w kwietniu.

czwartek, 2 stycznia 2020

Niefortunny obrót spraw

Piszę z opóźnieniem, bo wiele się działo przez ostatni czas i jakoś nie miałam fazy i natchnienia, aby to wszystko ubrać w słowa.
Obiecuję jednak nadrobić ostatni miesiąc i zrelacjonować co też Mutant raczył sobie zrobić w ten niefortunny dzień 4 grudnia oraz jakie to ma skutki na przyszłość. W kilku postach będę też musiała nawiązać do innych zdarzeń w świecie jeździeckim, ale o tym to już później.

Wróćmy jednak do początku... 4 grudnia, środa, wieczór. Wraz z koleżanką od Turbokuca umówiłyśmy się w stajni, bo zawsze razem jest raźniej marznąć z koniowatymi niż w pojedynkę. Pogoda całkiem spoko, nasza fizelinka na placu pulchniutka i świeżo zrównana, więc postanowiłyśmy oba gady puścić - niech się wybiegają. O dziwo nie ruszyły nawet dzikim galopem od bramki, tylko raczyły przedreptać dwa okrążenia ospale z jakimiś elementami kłusa... Potem mój Dziad stanął w rogu i się zagapił na świat za bramą. Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy.

Gdy Turbokuc odtruchtał swoim świńskim kłusikiem w dal, a koleżanka zagadała do Dziadka, żeby może raczył dołączyć do kumpla, w mózgu mojego rumaka nastąpiło zwarcie. Procesy poszły innym torem, gdzieś zagubiła się informacja o wieku i Dziadek postanowił wykonać spektakularny zwrot na zadzie połączony z lewadą a następnie wystrzelić jak torpeda wzdłuż ogrodzenia.

No i jak pomyślał, tak też uczynił, jednak nie wziął pod uwagę wytrzymałości swoich podzespołów, więc galopada w kierunku kompana była już czyniona na trzech nogach. Jak to folblut spanikował, więc zanim go doprowadziłyśmy do psychicznej stabilności umożliwiającej złapanie, zaliczył jeszcze dwa okrążenia bez jednej kończyny...

Kumpela spanikowana. Koń spanikowany. Pies nie ogarnia o co kaman, ja próbuję zachować rozsądek. No rozpieprzył się na bogato, albo jest panikarz i symulant. Z dwojga złego wolę drugą opcje. Gicz w górze, nie ma opcji oprzeć na niej ciężaru ciała, koń się cały trzęsie i wybałusza gały jakby mu pół dupy urwało, ale spokojnie... tylko spokój może nas uratować.

Od kopyta sprawdziłam wszystkie elementy składowe kończyny - na oko wszystko na swoim miejscu, dodatkowych stawów nie stwierdzono, złamań otwartych nie widać, główne kości raczej całe. Kopyto w środku ok, przymocowane całkiem dobrze do reszty... No nic, trzeba dać mu chwilę, niech się uspokoi, potem sprawdzimy jeszcze raz. Niestety po 20 min dalej noga w górze... Nie ma wyjścia - telefon do weta.

Więcej szczęścia niż rozumu ten mój koń ma, bo wetki dały radę dojechać w około godzinę. Niestety podejrzenie złamania kości koronowej, więc na szybko cykamy fotki. Chwila nerwowego oczekiwania... Kość cała. No ale w tak zwanym międzyczasie wyszła dzika opuchlizna stawu skokowego - nowy trop - złamanie czegoś w tamtej okolicy! Znów fotki - znów oczekiwanie ( cholera jak te zdjęcia się długo ładują...) - tu tez czysto. Ufff. Kości całe.
Przy okazji udało się też stwierdzić że nie mamy szpata ani zwyrodnień, co patrząc na wiek Dziadka jest całkiem spoko wyczynem.




Diagnoza - coś miękkiego się urwało. Leczenie - stać, chłodzić, nie używać. No i tym sposobem mam kulawego na amen konia.