Głównym zaleceniem wetów przy kulawiznach jest areszt boksowy. To dość logiczne, bo jeśli koń uszkodził nogę to miło by było jakby z niej mniej korzystał i dał się jej szansę zrosnąć, jednak wytłumaczenie tego zwierzęciu z natury uciekającemu jest dość problematyczne.
Przyjmuje się, że konie w boksie będą stać i jeść, czują się w miarę bezpiecznie i nie będą robić głupot, więc areszt to dobre rozwiązanie.
Niestety nie w przypadku naszego dzielnego Trevora, który zostając w stajni sam po prostu wychodzi z niego z drzwiami. A jak zawiasy nie puszczą, to górą. A jak nie ma opcji nad drzwiami to kopie w ściany próbując zrobić przebitkę... Generalnie kończy się to u niego jeszcze większymi uszkodzeniami wszystkiego, sraczką nerwówką, napadami agresji i innymi nieszczęściami. Jak więc uzyskać brak ruchu bez aresztu boksowego?
Należy zbudować na szybko boks zewnętrzny, czyli karcer o wymiarach ok. 3 x 4 m, najlepiej obok padoku kumpla. Wtedy i wilk syty i owca cała.
Pierwsze zalecenie weta wykonane. Drugie, czyli chłodzenie, na szczęście nie było jakieś super skomplikowane a zimowa pogoda ułatwia tylko sprawę, więc terapia wdrożona.
Dziadek wygląda niestety na obolałego i nieszczęśliwego, nogi puchną, na klacie zbiera się limfa co w jego przypadku jest typowym skutkiem ograniczenia ruchu. Robię więc co się da, masuję, nacieram arniką, dopieszczam żołądkowo jak tylko mogę by ulżyć mu w cierpieniu.
Po pierwszym szoku i stwierdzeniu, że uszkodzenia muszą być znaczne bo opuchlizna jest bardzo rozległa, a koń nadal nie używa za bardzo nogi - uznałam, że czas na ciężką ortopedyczną artylerię i wezwałam magika od USG - doktor Olgę Kalisiak.
Niestety korzystała z urlopu na nartach, więc zajechała do nas dopiero 9 dni po wypadku.
Po 9 dniach ja sama byłam całkiem optymistycznie nastawiona do sprawy, bo pan koń raźno już stępował na swój karcer, po boksie przemieszczał się bardzo sprawnie i miał zdecydowanie lepszy humor. Raz nawet z karceru nawiał pod linką i zameldował się pod furtką stajni gotowy na spacer po lesie. Niestety wyniki badania nie potwierdziły mojego optymizmu.
Jak wyszło w obrazie usg, Trevorowi udało się zepsuć kilka istotnych elementów miękkich stawu skokowego:
Zwichnięcie boczne ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców na guzie piętowym
Zerwanie przyczepu przyśrodkowego ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców do guza piętowego
Luźny przyczep boczny ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców na guzie piętowym
Niewielka zmiana hipoechogeniczna w obrębie więzadła pobocznego przyśrodkowego długiego stawu skokowego
Znaczący obrzęk mięśnia międzykostnego od przyczepu proksymalnego po 1/3 dolną
Jak to oznajmiła pani doktor - dziura w międzykostnym jest waszym najmniejszym problemem...
Zostaliśmy więc z ogoloną giczą, zaleceniem braku ruchu do kwietnia 2020, grzaniem i skierowaniem na fizykoterapię. Rokowania? Ostrożne ze względu na rozległość uszkodzeń i wiek delikwenta. Zwichnięcie nieoperacyjne, może przy dobrych wiatrach we wrześniu będzie można wsiąść na stępa...
Mnie trochę zatkało. Pal licho z wsiadaniem, to jest dla mnie najmniejszy problem, ale czy mój koń pierworodny będzie w stanie żyć bez bólu? Czy może noga się nie zregeneruje do tego stopnia i stanę przed najtrudniejszą decyzją - dać mu ulgę czy trzymać przy życiu bez komfortu? Zobaczymy w kwietniu.