wtorek, 12 lutego 2019

Brudniejsza strona konia czyli uroki wiosny

Na początku lutego mieliśmy w swoich stronach nagły napad wiosny. Słońce i temperatura mocno nieujemna spowodowały przebudzenie się Błotnego Potwora.

Na marginesie to chyba moja najmniej ulubiona pora roku, bo konie jeszcze w długiej sierści a błoto bardzo lepkie (z dużą domieszką nawozów naturalnych kumulowanych na padokach od początku zimy). Trevor postanowił się w niedzielę upitolić jednostronnie za to bardzo dokładnie. Nie zachwiało to jednak mojej motywacji do tradycyjnego weekendowego spacerku po lesie. Uzbrojona w metalowe zgrzebło koleżanki Ryby ruszyłam do boju... Czyszczenie jest upierdliwe i mało efektywne, więc przed niedzielnym terenem ograniczyłam się w zasadzie do zaczesania błota w jedną stronę.


Niestety na takie błotne maski nie działają żadne wymyślne patenty typu magic brush czy inny ezzy groom. Jako tako można to opanować starym sprężynowym zgrzebłem albo wziąć na wstrzymanie, poczekać aż wyschnie i się samo wykruszy. Tylko na schnięcie nie ma czasem czasu. Dość jednak o błocie.

Pogoda piękna, słońce świeci, drogi w lesie optymalnie rozmarznięte ale jeszcze nie płynące błotem. Słowem, idealna pora na teren.
Ruszyłyśmy więc w świat między parkany szukając przygody i oznak wiosny. Z przygód spotkałyśmy dwa psy, które zrejterowały na nasz widok (na szczęście okazało się że właściciel jest niedaleko i nie są to porzucone psiaki). Oznak wiosny było zdecydowanie więcej, bo na każdym prawie drzewie widać już zalążki pąków.

Pojechałyśmy lekko zmodyfikowaną trasą i wreszcie udało się wyznaczyć pętlę idealną, ok. 8 km, mniej więcej godzinka spaceru. Dokładnie po środku trasy nasza bezpieczna "galopna" którą można zmodyfikować o fajny podjazd pod górkę, co niniejszym żeśmy uczyniły. Aż mi się sama paszcza śmieje na myśl o tym pracującym zadzie Staruszka! Powrót szeroką drogą na granicy lasu, którą od biedy będzie można jeszcze pogalopować, tylko się chłopaki trochę opatrzą z okolicą. Jak na razie trenujemy tam wyścigi kłusaków, które kończą się niezłą głupawką tych co na siodle i zadyszką tych co pod spodem. No ale kondycja sama się nie wyrobi...

Netka po kontuzji jest w coraz lepszym stanie. Powolutku znów wdrażamy się do ruchu, jak na razie ograniczonego i poprzedzonego masażami i rozgrzewaniem. W środę spróbowała kłusa, jednak po kilku krokach ból okazał się zbyt silny. W niedzielę pobiegała sama z siebie więcej, zaryzykowałam też wdrapanie się na nią na oklep i postępowanie po lonżowniku. Nie wykazywała oznak sprzeciwu.

Mam nadzieję, że podłoże rozmarznie na tyle iż w weekend będę mogła kobyłę osiodłać i zrobić z góry przynajmniej 15 minut jazdy, ćwiczeń i rozciągania. No i że na wiosnę będziemy mogły wrócić do treningu z jakimś trenerem...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz