Część zacnych rumaków spędza swój czas na rozmyślaniach i rozkminach, jak się tu pozbyć tej obciachowej różowej derki, w która mnie pańcia przystroiła. W zależności od skomplikowania zapięć oraz talentu destrukcyjnego osobnika zajmuje im to więcej lub mniej czasu... Na szczęście oba gniade mutanty są z tych bardziej szanujących gustowne wdzianka, więc o ile coś samo z dupy nie zjedzie, to raczej się nie rozbierają.
Niektóre, co bardziej zdenerwowane koniowate, neurotycznie wyczekują. Rano drepczą w boksie, bo już powinno być śniadanie. Jak tylko zjedzą, to już drepczą, bo wyjść na padok. Jak wyjdą, to drepczą przy bramce, bo siano. Dostaną siano, najczęściej skubną trochę i już dreptanie powraca, bo na pewno to czas na powrót do stajni i obiad... I tak wydreptują ścieżki i dziury, zatracając się w ciągłym oczekiwaniu na coś, co ma się zdarzyć i nie zauważają tego, co się dzieje... Księżniczka tak miała, ale po zmianie proporcji owsa i innych zbóż w diecie jej przeszło. Na szczęście... Bo bym ją chyba na Hydroksyzynie trzymała...
W okresie letnim jest więcej zajęć. Można zjadać trawę, można łazić i obgryzać krzaczki oraz drzewka, barwiąc sobie przy tym paszcze i ozór w różne kolory tęczy. Czasem można się pooganiać od owadów, bywa że drzema się w stadzie zbitym w kupę i omiatającym się nawzajem ogonami.
Przy odrobinie szczęścia i obecności stawu na padoku można do niego wleźć i konsumować trzcinę, co Trevorowi również całkiem dobrze w poprzedniej lokacji wychodziło. A ja się potem zastanawiałam, czemu mój koń zalatuje zdechłą żabą...
Są jeszcze padokowe zabawy między kopytnymi.
Najpopularniejsza jest chyba zabawa w kantarki, polegająca na ciąganiu się za odstające paski, mamlaniu swoich kantarów nawzajem i generalnie działaniom zmierzającym do zmotywowania właścicieli do kolejnych zakupów w sklepach jeździeckich. W kantarki bawią się najczęściej młode konie, bo je chyba zęby jakoś nadmiernie swędzą. Efekt tej zabawy, oprócz oczywiście rozwalonego sprzętu, może być dość nieprzyjemny i zaskakujący - koń przy próbie prowadzenia za kantar bez uwiązu będzie się wyrywał. Tak niestety ma mój Książę, maltretowany zabawowym podejściem swojego młodszego kumpla z padoku.
Odmianą zabawy w kantarki jest zabawa w derki, czyli destrukcja wyższego poziomu. W ruch idą wtedy zęby zaczepiając o wszelkie sprzączki i paski w celu sprawdzenia solidności wykonania. Największą nagrodą jest oczywiście zdjęcie długiego skalpu z części grzbietowej derki, albo rozmontowanie zapięcia tak, aby kumplowi dera zjechała cała na klatę. Przy następnym kroku nieszczęśnik w nią włazi kopytami, słychać smutne trrrrrrrrr i już pańcia jest szczuplejsza o kilka stów... Ach ta końska kreatywność...
![]() |
zdjęcie z internetów |
Fajnie jest na padoku, jak przez przypadek zawita na nim pies... albo dzik... najlepiej jednak kucyk z kwatery obok. Wtedy kwiczenia i biegania nie ma końca a koniowate mają rozrywkę na długie... 15 minut. Ależ jest wesoło tak poganiać jakiś mały obiekt prychając przy tym groźnie i łypiąc okiem. Gorzej jak obiekt okaże się na koniec naprawdę niebezpieczną plastikowa torebką niesioną przez wiatr.. wtedy należy uciekać taranując ogrodzenia, ludzi i wszystko po drodze. Nigdy bowiem nie wiadomo, do czego zdolna jest taka torebka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz