czwartek, 2 lutego 2017

Końskie bliźniaki

Posiadanie dwóch koni wymaga pewnych specyficznych umiejętności obsługowych, których posiadacze rumaków - jedynaków nie są zmuszeni trenować.
Pomijam myślenie w kategorii włochatych bliźniąt, co oznacza miedzy innymi podwójne koszty paszy, o połowę krótsze okresy na które starczają witaminy i generalnie myślenie razy 2 o wszystkim, co związane z naszymi zwierzakami. Jeszcze pół biedy, jak oba nasze konie są przynajmniej zbliżonego pokroju, bo wtedy zawsze jakoś można z jednego na drugiego derkę czy ochraniacze przerzucić... Gorzej, jak jedno przypomina żyrafę a drugiemu bliżej jest do spasionego hipcia...

Zaczynając od kwestii najbardziej pragmatycznych, mając dwa konie na pobycie w stajni schodzi ci na początku 3 razy więcej czasu. Nie wiem na czym to polega, ale zawsze tak się dzieje. Ilość kursów między siodlarnią, paszarnią, padokiem, ujeżdżalnią a boksami nagle zaczyna być makabrycznie wysoka, nogi włażą w przysłowiową dupę od ciągłego dreptania z ogłowiami, uwiązami, czaprakami i wiaderkami. Dopóki posiadacz dwóch koni nie ogarnie umiejętności samo-juczenia na poziomie master ( czyli żonglerki dwoma skrzynkami, pękiem wszelkich sznurków, siodłem pod pachą, batem w zębach a na to wszystko derka na łbie zasłaniająca drogę), przygotowanie się do jazdy czy treningu trwa w nieskończoność. Można oczywiście robić "po bożemu" czyli najpierw jeden nieszczęśnik od a do z, a potem drugi... ale zegar tyka, człowiek po pracy, serio się odechciewa.

Tak więc optymalizacja procesu - oba konie są czyszczone na raz i wstępnie podrychtowane do roboty. Potem następuje zwolnienie systemu maszyny losującej i jeden z nich idzie do roboty, w trakcie której drugi czeka spokojnie na swoją kolej. Szybki numerek z siodła albo 40 minut sesji z lonżą i podmianka konia. Na szczęście ochraniacze/owijki są już na nogach, więc trzeba tylko osiodłać albo zaplątać wypięcia i gotowe. Druga tura i do stajni.

Potem zostaje tylko poodnosić tony sprzętu, wytrzepać 8 ochraniaczy, porozkładać czapraki i pomyć wędzidła. Jeśli myślisz, że to koniec, grubo się mylisz. Czeka cię jeszcze przygotowanie towarzystwu jedzonka na ciepło (bo inaczej zabiją cię wzrokiem wystając z boksu z ryjami pełnymi wyrzutu), porozdzielanie suplementów do dwóch kompletów pojemniczków na każdy dzień tygodnia i, już dla swojego czystego sumienia, sprawdzenie boksów, soli, żłobów, ściółki i innych dupereli w pokoikach twoich rumaków.

Po kilku miesiącach takiego biegania na dwa fronty człowiek zaczyna kombinować, jak tu jeszcze bardziej skrócić czas przeznaczony na te podwójne treningi i rodzą się różne poronione pomysły...
Jazda w parówce, czyli z drugim koniem-luzakiem na uwiązie, spacery z dwoma końmi i te radosne chwile, kiedy jeden właśnie postanawia coś poniuchać, a drugi koniecznie już musi odkłusować w inną stronę, wspólne przeganianie, lonże na dwie ręce i inne patenty oszczędzające czas. Pomijając różne problemy, konie, tak samo jak i psy, lepiej chowają się w kilka sztuk. Stado na padoku sobie, ale taki stabilny wpółtowarzysz niedoli, na dobre i na złe, pod tym samym człowiekiem, to co innego. Moje gniade nigdy nie chodziły na tym samym padoku, rzadko jeżdżą razem w teren, dopiero od 2 miesięcy stoją obok siebie w stajni, a jednak żyć bez siebie nie mogą, i jak tylko jedno odejdzie, to się drugiemu alarm wokalny włącza. Takie się z nich bliźnięta syjamskie zrobiły...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz