Mutanty mają to do siebie, że nie potrafią zbyt długo pozostawać grzecznymi konisiami. Kiedyś w końcu wychodzi ich durna natura na wierzch, a wtedy dzieją się rzeczy...
W zeszłym tygodniu skończył się jak widać okres reklamy moich sierściuchów i postanowiły pokazać swoje prawdziwe oblicze.
Na początek poszła Nette, która postanowiła, że stanie na padoku i jedzenie siana jest passe, więc ona wymyśli sobie inne zajęcie. Jak pomyślała, tak też zrobiła... Wzięła opór bramki na klatę i nie zważając na nic parła pod prąd. W efekcie rozwaliła elektrycznego pastucha i wybrała wolność... A w zasadzie korytarz między padokami, po którym dostojnie spacerowała.
Na szczęście nic więcej nie zbroiła ani też nie poróżniła się z innymi obywatelami stajni przez ogrodzenia. Wielki exodus skończył się wsadzeniem jej znów na padok i zdjęciem derek, żeby następnym razem poczuła sygnał płynącego przez ogrodzenie prądu, uprzejmie przypominającego, że grzeczne koniki nie wyłażą ze swoich kwater. Chyba czas przypomnieć wysokiej koleżance o dobrych manierach, bo najwidoczniej jęczmień przez dupsko dotarł do mózgowia...
Trevor również nie próżnował, choć w jego przypadku i ja trochę zawiniłam.
Jak wiadomo na placu ślisko i nieprzyjemnie, konie nie za bardzo mają jak pobiegać, wzięłam więc rumaka na lonżę na pobliskie pole. Świeży, nie udeptany i nie wyślizgany śnieg, dużo roślinności pod spodem, warunki o wiele przyjemniejsze do spokojnego truchtania na sznurku. Trevor chyba też był zadowolony z wyboru podłoża na trening, zaczął bowiem galopować i nawet pobrykiwać radośnie. Niestety na śniegu i nierównym podłożu brykanie skończyć się może spektakularną glebą, co właśnie miało miejsce w tej sytuacji. Trochę grozy było, kiedy senior nie mógł się podnieść, a potem z miną zbitego spaniela przylazł do mnie i stwierdził: Pańca, boli... ał ał, kolanko...
Na szczęście obyło się bez dramatów (choć ja już oczami wyobraźni widziałam zwichnięty staw kolanowy i naderwane ścięgna), i skończyło na małym strupie w okolicy kolana. Jak wiadomo blizny są chlubą każdego wojownika...
Takie to właśnie rzeczy dzieją się wtedy, gdy przyjeżdżam z ambitnym planem przygotowania koni do sezonu wiosennego... Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak kochać je do marca i czekać na rozmarznięcie placu.
Ferie cholera... wypoczynkowe dla koni nie pracujących.
wtorek, 24 stycznia 2017
środa, 18 stycznia 2017
Nie ganiaj go tak, bo się spoci - absurdy jeździectwa odc.1
Jak wiadomo w Polsce panuje przekonanie, że wszyscy znają się na wszystkim, a wykształcenie daje tylko papier, bo wiedzę i tak zdobywa się inaczej. Także z tego powodu rodacy nasi uwielbiają wypowiadać się na tematy, o których nie mają zielonego pojęcia, najbardziej jednak lubią dawać dobre rady.
Przez wiele lat bycia jeźdźcem, a potem też posiadaczem koni, nasłuchałam się tych rad bardzo wiele. Sama też udzieliłam ich trochę, czasem mądrych, czasem mało elokwentnych... Za te drugie serdecznie przepraszam.
1. Kiedyś, stacjonując sobie w stajni L, po dość wyczerpującym treningu w jesienny wieczór stałam zamulona na myjce obok mojego równie zamulonego rumaka i chłodziłam mu ścięgna. Temperatura na zewnątrz circa 10 stopni na plusie, koń rozgrzany, rozstawił się na tej myjce z radością, a ja mu leje strumieniem wody po odnóżach.
Nagle wypada żona właściciela... Zło w oczach, pragnienie wymierzenia sprawiedliwości w sercu... Nie mocz mu tych nóg, bo on się przeziębi! Chcesz konia do choroby doprowadzić? Na takie kąpiele to w lato, a nie teraz! Co ty robisz, rozumu nie masz?!?
Na nic się zdały tłumaczenia, że koń po kontuzjach, że potrzebuje, że im to nie szkodzi. Nie, wiedza powszechna o tym, że najłatwiej przeziębić się od stóp wygrała. Tja...
2. Ta sama stajnia, mały konik, siódma woda po kisielu po jakimś arabku, krótki, krępy i z szyją jak tarpan. Maści brudno - kasztanowej, temperamenty jak standardowy muł z kopalni złota na Dzikim Zachodzie. No i jego właściciel... 190 cm wzrostu, koło 100 kg wagi, koordynacja ruchowa wątpliwa w związku z przebytą kontuzją kręgosłupa. Teraz sprzęt: za duże siodło ujeżdżeniowe marki Stubben, za duży halter z podpiętymi wodzami i ostrogi... Dochodzimy do sposobu treningu - Pan ma przodków w kawalerii zatem będzie zasuwał z palcatem po placu i pyrgał stojaki od przeszkód imitując trening szablą. I wszystko było by dobrze, bo każdy ma prawo używać swojego konia tak, jak chce, o ile nie szkodzi to zwierzakowi na zdrowie. Niestety w tym przypadku tragiczne niedopasowanie konia i jeźdźca skutkowało maksymalnym usztywnieniem grzbietu i szyi, co na zewnątrz było widać na sztywnej, jeleniej szyi, wywalonych zębach i nienaturalnie odstawionym od zadu i linii kręgosłupa ogonem... Ale nie, ja się nie znam. On tak nosi ten ogon, bo on ma Araba w genach... Tjaaa...
3. Inna stajnia, inni ludzie. Koń stoi sobie na padoku, otwarta przestrzeń, lekki wiaterek. Nagle zaczepia mnie konspiracyjnie inna właścicielka konia z tej samej stajni...
- Ej, a ty nie chcesz przestawić go na inny padok, bo wiesz, on obok tej pryzmy obornika stoi. Tam tyle amoniaku, on COPD dostanie na pewno. Wiem co mówię, mój już dostał... I jak tylko tam przechodzę, to czuję jak to strasznie śmierdzi, aż mnie zatyka...
COPD od stania kilka metrów od obornika na otwartej przestrzeni. Powiem szczerze, że całkiem ciekawa koncepcja, choć wydaje mi się, że musiałabym postawić tego konia na tym oborniku, na 24h na dobę, w małym pomieszczeniu i potrzymać go tak kilka tygodni, żeby doznał trwałego uszczerbku na pęcherzykach płucnych, które mogłoby potem skutkować COPD. Także ten...
4. Stajenny w stajni S. Wybitny mistrz wideł, wirtuoz szufli oraz guru zajeżdżania koni metodami kawaleryjskimi. Posiadacz dwóch klaczy, z których jedna była tak elektryczna, że reagowała szybciej niż on zdążył pomyśleć, druga była wielką siwą i poczciwą kobitką o straszliwie zahukanym charakterze. Miszcz wrócił z terenu, konia uwiązał do koniowiązu, siodło zdjął i powiesił obok a następnie zniknął. Koń stoi, ja czyszczę swojego, ptaszki ćwierkają. Koń dalej stoi, ja zdążyłam ubrać swojego, ptaszki ćwierkają. Koń wciąż stoi, ja cofnęłam się po zapomniany kask, ptaszki drą ryja... Kobyle się zaczęło nudzić, złapała za czaprak zębami i zaczęła memłać. W efekcie ściągnęła siodło, które wpadło jej pod nogi, wywołując jej panikę. Kobyła zaczęła się odsadzać, sznurkowy kantar (sic!) na którym była uwiązana, spadł z nosa i cały nacisk idzie na potylice, wywołując coraz większą panikę. Lecę więc do kobyły i ją odczepiam, poprawiam kantar, uspokajam... Chwilę później wraca Mistrz i... Nie, nie podziękował. Opieprzył mnie za popsucie efektów jego treningu, bo się kobyła miała wywalić i łeb sobie urwać kantarem, ale by przynajmniej oduczyła się odsadzać, a tak to tylko wzmogłam jej narowy moim rzekomym ratunkiem.
No tak, pomyślałam. Jakby walnęła o glebę i urwała sobie łeb linką o wytrzymałości do 1200 kg to faktycznie by się przestała odsadzać... zazwyczaj padnięcie jest ostatecznym rozwiązaniem większości złych nawyków koni.
Tak, w świecie jeźdźców też są idioci. Są też osoby które mają chwilowe zaćmienie mózgu, i ja też się do nich czasem zaliczam. Zazwyczaj najpierw się na takich ludzi wkurzam, potem mi przechodzi i śmieję się z tego jak z głupich anegdot. Tylko jak tak głębiej przemyśleć sprawę, to koni żal...
Przez wiele lat bycia jeźdźcem, a potem też posiadaczem koni, nasłuchałam się tych rad bardzo wiele. Sama też udzieliłam ich trochę, czasem mądrych, czasem mało elokwentnych... Za te drugie serdecznie przepraszam.
1. Kiedyś, stacjonując sobie w stajni L, po dość wyczerpującym treningu w jesienny wieczór stałam zamulona na myjce obok mojego równie zamulonego rumaka i chłodziłam mu ścięgna. Temperatura na zewnątrz circa 10 stopni na plusie, koń rozgrzany, rozstawił się na tej myjce z radością, a ja mu leje strumieniem wody po odnóżach.
Nagle wypada żona właściciela... Zło w oczach, pragnienie wymierzenia sprawiedliwości w sercu... Nie mocz mu tych nóg, bo on się przeziębi! Chcesz konia do choroby doprowadzić? Na takie kąpiele to w lato, a nie teraz! Co ty robisz, rozumu nie masz?!?
Na nic się zdały tłumaczenia, że koń po kontuzjach, że potrzebuje, że im to nie szkodzi. Nie, wiedza powszechna o tym, że najłatwiej przeziębić się od stóp wygrała. Tja...
2. Ta sama stajnia, mały konik, siódma woda po kisielu po jakimś arabku, krótki, krępy i z szyją jak tarpan. Maści brudno - kasztanowej, temperamenty jak standardowy muł z kopalni złota na Dzikim Zachodzie. No i jego właściciel... 190 cm wzrostu, koło 100 kg wagi, koordynacja ruchowa wątpliwa w związku z przebytą kontuzją kręgosłupa. Teraz sprzęt: za duże siodło ujeżdżeniowe marki Stubben, za duży halter z podpiętymi wodzami i ostrogi... Dochodzimy do sposobu treningu - Pan ma przodków w kawalerii zatem będzie zasuwał z palcatem po placu i pyrgał stojaki od przeszkód imitując trening szablą. I wszystko było by dobrze, bo każdy ma prawo używać swojego konia tak, jak chce, o ile nie szkodzi to zwierzakowi na zdrowie. Niestety w tym przypadku tragiczne niedopasowanie konia i jeźdźca skutkowało maksymalnym usztywnieniem grzbietu i szyi, co na zewnątrz było widać na sztywnej, jeleniej szyi, wywalonych zębach i nienaturalnie odstawionym od zadu i linii kręgosłupa ogonem... Ale nie, ja się nie znam. On tak nosi ten ogon, bo on ma Araba w genach... Tjaaa...
3. Inna stajnia, inni ludzie. Koń stoi sobie na padoku, otwarta przestrzeń, lekki wiaterek. Nagle zaczepia mnie konspiracyjnie inna właścicielka konia z tej samej stajni...
- Ej, a ty nie chcesz przestawić go na inny padok, bo wiesz, on obok tej pryzmy obornika stoi. Tam tyle amoniaku, on COPD dostanie na pewno. Wiem co mówię, mój już dostał... I jak tylko tam przechodzę, to czuję jak to strasznie śmierdzi, aż mnie zatyka...
COPD od stania kilka metrów od obornika na otwartej przestrzeni. Powiem szczerze, że całkiem ciekawa koncepcja, choć wydaje mi się, że musiałabym postawić tego konia na tym oborniku, na 24h na dobę, w małym pomieszczeniu i potrzymać go tak kilka tygodni, żeby doznał trwałego uszczerbku na pęcherzykach płucnych, które mogłoby potem skutkować COPD. Także ten...
4. Stajenny w stajni S. Wybitny mistrz wideł, wirtuoz szufli oraz guru zajeżdżania koni metodami kawaleryjskimi. Posiadacz dwóch klaczy, z których jedna była tak elektryczna, że reagowała szybciej niż on zdążył pomyśleć, druga była wielką siwą i poczciwą kobitką o straszliwie zahukanym charakterze. Miszcz wrócił z terenu, konia uwiązał do koniowiązu, siodło zdjął i powiesił obok a następnie zniknął. Koń stoi, ja czyszczę swojego, ptaszki ćwierkają. Koń dalej stoi, ja zdążyłam ubrać swojego, ptaszki ćwierkają. Koń wciąż stoi, ja cofnęłam się po zapomniany kask, ptaszki drą ryja... Kobyle się zaczęło nudzić, złapała za czaprak zębami i zaczęła memłać. W efekcie ściągnęła siodło, które wpadło jej pod nogi, wywołując jej panikę. Kobyła zaczęła się odsadzać, sznurkowy kantar (sic!) na którym była uwiązana, spadł z nosa i cały nacisk idzie na potylice, wywołując coraz większą panikę. Lecę więc do kobyły i ją odczepiam, poprawiam kantar, uspokajam... Chwilę później wraca Mistrz i... Nie, nie podziękował. Opieprzył mnie za popsucie efektów jego treningu, bo się kobyła miała wywalić i łeb sobie urwać kantarem, ale by przynajmniej oduczyła się odsadzać, a tak to tylko wzmogłam jej narowy moim rzekomym ratunkiem.
No tak, pomyślałam. Jakby walnęła o glebę i urwała sobie łeb linką o wytrzymałości do 1200 kg to faktycznie by się przestała odsadzać... zazwyczaj padnięcie jest ostatecznym rozwiązaniem większości złych nawyków koni.
Tak, w świecie jeźdźców też są idioci. Są też osoby które mają chwilowe zaćmienie mózgu, i ja też się do nich czasem zaliczam. Zazwyczaj najpierw się na takich ludzi wkurzam, potem mi przechodzi i śmieję się z tego jak z głupich anegdot. Tylko jak tak głębiej przemyśleć sprawę, to koni żal...
piątek, 13 stycznia 2017
Z życia mutantów
Styczeń, właśnie odpuściły srogie mrozy, więc można spróbować odpakować balerony z derek i zobaczyć co jest pod spodem. Jeśli chodzi o pracę, to dużo się zrobić nie da, bo po pierwsze, balerony mocno niewybiegane przez trzymającą dwa tygodnie grudę, po drugie na placu nadal dość twardo i ślisko. Na szczęście spadło trochę śniegu i można się pokusić o jakiś kłus... może nawet krótki galop.
Pojechałam więc do stajni, wywlekłam z mojej cud-miód-szafy rzeczy pierwszej potrzeby i, objuczona jak osiołek Sancho Pansy, rozpoczęłam marszrutę do boksów Mutantów.
Teraz trochę o topografii naszej stajni:
Mutanty stoją w boksach angielskich, które znajdują się po przeciwnej stronie stajennego podwórka niż stajnia murowana. W stajni murowanej jest długi, szeroki korytarz, boksy, paszarnia, łazienka i dwie siodlarnie. Większość stajennego życia dzieje się w stajni murowanej lub przed nią, więc lokum Mutantów jest trochę na uboczu.
No dobrze, przewlekłam się więc do Mutantów, rozebrałam Trevora z derki i ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam całkiem tłuściutkiego folbluta, który tylko trochę wytarł się na ramionach. To sukces, bo zima, bo stary, bo po chodzeniu w derce non stop spodziewałam się go na wpół wyłysiałego, o strukturze pogniecionego starego dywanu.
Przeleciałam pro forma szczotką, założyłam kantar sznurkowy i poszliśmy biegać...
Trevorro miał dużo energii, ale na szczęście pod kontrolą, co jest wynikiem dużego udziału jęczmienia i trawokulek w diecie. Koń wygląda ładnie a pod kopułką mu nie odwala.
Śliskie podłoże wymusiło naturalne podstawienie, co dodatkowo ucieszyło moje oko. Miło się na takiego dziarskiego staruszka patrzy.
Po pierwszym mutancie przyszła zmiana na drugiego mutanta. Cały czas się dziwię, jak szybko Nette przybiera na masie w nowej stajni. Z tygodnia na tydzień mam wrażenie, że tego konia jest więcej.
Niestety też przybywa jej energii, a przez młody wiek nie ma jeszcze wystarczająco dużo samokontroli... Po prawdzie przydałoby się ją porządnie zmęczyć, co by mózg do czaszki powrócił, ale nie na tym podłożu. Także rzeźbiłyśmy jakąś lonżę, ona próbowała dodać i mnie wywlec, ja starałam się nie dać wywlec i zapobiec jej dzikim galopadom po śniegu. Gdyby dziewczyna miała więcej mózgu w tym wielkim łbie, może i puściłabym ją luzem, jak Trevora, ale za bardzo boje się o skutki zaplątania we własne nogi. Może jak będzie cieplej.
Potem szybkie ogarnianie sprzętu, szybkie napełnianie pojemniczków z suplementami dla Mutantów, ekspresowe napełnienie wody, sprzątnięcie kupy, rozdanie marchewek i można pędzić dalej.
Tak właśnie wygląda wieczorny wypad do stajni po pracy, jak trzeba się wyrobić z ruszeniem dwóch koni a ma się na to nie więcej niż 1,5 godziny...
Oby do weekendu.
Pojechałam więc do stajni, wywlekłam z mojej cud-miód-szafy rzeczy pierwszej potrzeby i, objuczona jak osiołek Sancho Pansy, rozpoczęłam marszrutę do boksów Mutantów.
Teraz trochę o topografii naszej stajni:
Mutanty stoją w boksach angielskich, które znajdują się po przeciwnej stronie stajennego podwórka niż stajnia murowana. W stajni murowanej jest długi, szeroki korytarz, boksy, paszarnia, łazienka i dwie siodlarnie. Większość stajennego życia dzieje się w stajni murowanej lub przed nią, więc lokum Mutantów jest trochę na uboczu.
No dobrze, przewlekłam się więc do Mutantów, rozebrałam Trevora z derki i ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam całkiem tłuściutkiego folbluta, który tylko trochę wytarł się na ramionach. To sukces, bo zima, bo stary, bo po chodzeniu w derce non stop spodziewałam się go na wpół wyłysiałego, o strukturze pogniecionego starego dywanu.
Przeleciałam pro forma szczotką, założyłam kantar sznurkowy i poszliśmy biegać...
Trevorro miał dużo energii, ale na szczęście pod kontrolą, co jest wynikiem dużego udziału jęczmienia i trawokulek w diecie. Koń wygląda ładnie a pod kopułką mu nie odwala.
Śliskie podłoże wymusiło naturalne podstawienie, co dodatkowo ucieszyło moje oko. Miło się na takiego dziarskiego staruszka patrzy.
Po pierwszym mutancie przyszła zmiana na drugiego mutanta. Cały czas się dziwię, jak szybko Nette przybiera na masie w nowej stajni. Z tygodnia na tydzień mam wrażenie, że tego konia jest więcej.
Niestety też przybywa jej energii, a przez młody wiek nie ma jeszcze wystarczająco dużo samokontroli... Po prawdzie przydałoby się ją porządnie zmęczyć, co by mózg do czaszki powrócił, ale nie na tym podłożu. Także rzeźbiłyśmy jakąś lonżę, ona próbowała dodać i mnie wywlec, ja starałam się nie dać wywlec i zapobiec jej dzikim galopadom po śniegu. Gdyby dziewczyna miała więcej mózgu w tym wielkim łbie, może i puściłabym ją luzem, jak Trevora, ale za bardzo boje się o skutki zaplątania we własne nogi. Może jak będzie cieplej.
Potem szybkie ogarnianie sprzętu, szybkie napełnianie pojemniczków z suplementami dla Mutantów, ekspresowe napełnienie wody, sprzątnięcie kupy, rozdanie marchewek i można pędzić dalej.
Tak właśnie wygląda wieczorny wypad do stajni po pracy, jak trzeba się wyrobić z ruszeniem dwóch koni a ma się na to nie więcej niż 1,5 godziny...
Oby do weekendu.
czwartek, 12 stycznia 2017
Derkowanie - prawdy i mity
Derkowanie koni to odwieczny problem wszystkich właścicieli i, niestety, stajennych. Właścicielki nachalnie ubierają swoje konisie w kolejne wdzianka z najnowszych kolekcji, zmieniając co 3 minuty zdanie, jaką aktualnie plandekę na grzbiet zarzucić. Dereczki są pod kolor kantarków, kantarki pasują do uwiązów, które natomiast tworzą piękną całość z torbami na szczotki.
A jaki jest właściwie sens derkowania koni? Przecież mają futro...? Jakie w zasadzie derki stosować i co jest takim minimum minimorum dla właściciela konia jeśli chodzi o konfekcję?
Kiedy jeździłam konno w klubie, jedyną derką jaką widziałam na oczy była sygnowana logiem RMFu derka prywatnej kobyłki Narady. W sumie nikt nie był mi w stanie wytłumaczyć, czemu czasem Narada stoi w tej derce, ale razem z resztą młodych panienek chodziłyśmy obok jej boksu i wzdychałyśmy, jakie to jest fajne i jak to kiedyś same będziemy mieć derki dla naszych koników.
Potem zdarzyło mi się kupić Trevora, popędziłam więc do sklepu i szybko kupiłam derkę. Nie do końca wiedziałam po co, jaki rozmiar, jakie zapięcia i o co kaman, więc padło na najprostszą polarówkę. Założyłam ją pierwszy raz po kilku latach... Używam w sumie sporadycznie.
No właśnie. Jakie derki i po co ?
1. Derka polarowa - akrylowa - osuszająca
Koński ciuszek który służy do zabezpieczenia rozgrzanego po treningu konia przed przeziębieniem. Polar ma taką fajną właściwość, że odciąga wodą na zewnątrz, pomaga więc w szybszym wyschnięciu konia zlanego potem.
Stosuje się ją najczęściej podczas rozstępowania przed i po jeździe, jeśli mamy duże mrozy, konie są golone lub mają obniżoną odporność (stare, chore, po szczepieniu itd). Czasem zostawia się konia po treningu w derce na jakiś czas, żeby sobie wysechł w komforcie cieplnym. Można też zapakować w nią konia zmokniętego po deszczu, łatwiej dojdzie do stanu używalności.
Większość tanich derek polarowych zapina się tylko na klacie, przez co w sytuacji tarzania się konia lub położenia w boksie derka może się przesunąć na grzbiecie. W najlepszym razie koń, jak ta sierota, będzie stał z wielkim, polarowym śliniaczkiem pod szyją. Najczęściej wstając podrze ją w drobny mak ku rozpaczy swojej "mamusi". W sytuacji ekstremalnej może się jednak zaplątać w derkę i zrobić poważną krzywdę wpadając w panikę i próbując się uwolnić.
Dobra rada - nie zostawiamy konia w derce bez pasów pod brzuch bez opieki.
2. Derka padokowa - przeciwdeszczowa - nieprzemakalna - wiatroodporna
Wdzianko zapewniające odporność naszego rumaka na nieprzyjazne warunki atmosferyczne, w szczególności wiatr i deszcz. O ile niska temperatura bardzo koniom nie szkodzi, o tyle zmoknięte, przewiane kopytne szybko łapią katar. Jeśli więc nie jesteśmy w stanie zapewnić naszemu koniowatemu naturalnych osłon przed wiatrem i deszczem na padoku, wspomóżmy go zgrabnym goretexem.
Derki bywają z wypełnieniem (dodatkowym ociepleniem) lub czyste plandeki, z kołnierzami i bez, wybór jest ogromny. Zdecydowana większość jest odporna na końskie tarzanie się i bezpieczna - posiadają pasy pod brzuch, podwójne systemy zapięć na klacie i paski dookoła tylnych nóg konia. Wyobrażam sobie, że chodzenie w takim namiocie nie jest super przyjemne, ale starsze czy słabsze rumaki, lub ogolone sportowe top fury dużo zyskują na takie dodatkowej izolacji.
Derki padokowe mogą też pomóc przy kontuzjach i przewlekłych schorzeniach grzbietu, niwelując stany zapalne wywołane przewianiem i przemoknięciem.
Są jeszcze podziały na derki letnie i transportowe, derki z jerseyu i z mikrofibry i inne dziwne kombinacje. Generalnie jednak opisałam te najważniejsze.
Jakie jest moje zdanie?
Najlepiej nie derkować, hołdując zasadzie, by umożliwić swojemu koniu życie możliwie najbardziej końskie. Są jednak przypadki, które derkować trzeba, konie chore, osłabione czy stare. Moje oba mutanty mają zestaw: derka padokowa, derka zimowa i kilka derek polarowych (żeby wyprać można było jak już sama z siodlarni ucieka na widok konia). Nette, aby szybciej odzyskała wygląd, jest derkowana na padok w plandekę bez ocieplenia, Trevor ma wkładaną derkę przeciwdeszczową jak pogoda ma zamiar być obleśna. Zimowych użyłam, gdy temperatura spadła 10 kresek poniżej zera, bo gniade stoją w stajni angielskiej z wysokim stropem. Polarów używam najczęściej po treningach, żeby ich spoconych nie zostawiać na noc. Czasem wrzucam polar pod plandekę gdy nie dość że wieje i pada, to jeszcze zimno jest, staram się jednak minimalizować używanie szmatek.
Kiedy nie derkować - dla własnej wygody. Gdy słyszę, że ktoś derkuje konia, bo mu się czyścić nie chce, albo żeby nie zarastał, bo wtedy wygląda brzydko, to mnie szlag trafia. Ze zdrowego konia robimy wtedy immunologiczną ofiarę losu a potem się dziwimy, że wiecznie nam choruje.
Nette to inna historia, ale Trevor zaczął być derkowany na padok zdrowo po 20 urodzinach i to tylko wtedy, kiedy woda z nieba leci a na zewnątrz zimno.
Także nie derkujcie, jeśli nie macie powodu. Zaoszczędzicie sobie wydatków, koniom niewygody a stajennym pracy.
A jaki jest właściwie sens derkowania koni? Przecież mają futro...? Jakie w zasadzie derki stosować i co jest takim minimum minimorum dla właściciela konia jeśli chodzi o konfekcję?
Kiedy jeździłam konno w klubie, jedyną derką jaką widziałam na oczy była sygnowana logiem RMFu derka prywatnej kobyłki Narady. W sumie nikt nie był mi w stanie wytłumaczyć, czemu czasem Narada stoi w tej derce, ale razem z resztą młodych panienek chodziłyśmy obok jej boksu i wzdychałyśmy, jakie to jest fajne i jak to kiedyś same będziemy mieć derki dla naszych koników.
Potem zdarzyło mi się kupić Trevora, popędziłam więc do sklepu i szybko kupiłam derkę. Nie do końca wiedziałam po co, jaki rozmiar, jakie zapięcia i o co kaman, więc padło na najprostszą polarówkę. Założyłam ją pierwszy raz po kilku latach... Używam w sumie sporadycznie.
No właśnie. Jakie derki i po co ?
1. Derka polarowa - akrylowa - osuszająca
Koński ciuszek który służy do zabezpieczenia rozgrzanego po treningu konia przed przeziębieniem. Polar ma taką fajną właściwość, że odciąga wodą na zewnątrz, pomaga więc w szybszym wyschnięciu konia zlanego potem.
Stosuje się ją najczęściej podczas rozstępowania przed i po jeździe, jeśli mamy duże mrozy, konie są golone lub mają obniżoną odporność (stare, chore, po szczepieniu itd). Czasem zostawia się konia po treningu w derce na jakiś czas, żeby sobie wysechł w komforcie cieplnym. Można też zapakować w nią konia zmokniętego po deszczu, łatwiej dojdzie do stanu używalności.
![]() |
Trevor w swojej pierwszej derce w oczekiwaniu na egzamin BOJ |
Większość tanich derek polarowych zapina się tylko na klacie, przez co w sytuacji tarzania się konia lub położenia w boksie derka może się przesunąć na grzbiecie. W najlepszym razie koń, jak ta sierota, będzie stał z wielkim, polarowym śliniaczkiem pod szyją. Najczęściej wstając podrze ją w drobny mak ku rozpaczy swojej "mamusi". W sytuacji ekstremalnej może się jednak zaplątać w derkę i zrobić poważną krzywdę wpadając w panikę i próbując się uwolnić.
Dobra rada - nie zostawiamy konia w derce bez pasów pod brzuch bez opieki.
![]() |
Nette w derce szytej przeze mnie |
2. Derka padokowa - przeciwdeszczowa - nieprzemakalna - wiatroodporna
Wdzianko zapewniające odporność naszego rumaka na nieprzyjazne warunki atmosferyczne, w szczególności wiatr i deszcz. O ile niska temperatura bardzo koniom nie szkodzi, o tyle zmoknięte, przewiane kopytne szybko łapią katar. Jeśli więc nie jesteśmy w stanie zapewnić naszemu koniowatemu naturalnych osłon przed wiatrem i deszczem na padoku, wspomóżmy go zgrabnym goretexem.
Derki bywają z wypełnieniem (dodatkowym ociepleniem) lub czyste plandeki, z kołnierzami i bez, wybór jest ogromny. Zdecydowana większość jest odporna na końskie tarzanie się i bezpieczna - posiadają pasy pod brzuch, podwójne systemy zapięć na klacie i paski dookoła tylnych nóg konia. Wyobrażam sobie, że chodzenie w takim namiocie nie jest super przyjemne, ale starsze czy słabsze rumaki, lub ogolone sportowe top fury dużo zyskują na takie dodatkowej izolacji.
Derki padokowe mogą też pomóc przy kontuzjach i przewlekłych schorzeniach grzbietu, niwelując stany zapalne wywołane przewianiem i przemoknięciem.
3. Derki stajenne
Kołderki i sweterki w świecie jeździeckich gadżetów. Od cienkich z wypełnieniem 100 gram po wielkie kołdrzyska po 600. Poliestrowe z watą, puchowe, wełniane... w zasadzie ze wszystkiego, co sobie wymyślicie. Ich jedynym celem jest dogrzanie naszego rumaka. Przydają się, gdy temperatura spada nagle (tak jak w tym roku łupnęło z okolic 0 stopni do -15 w jeden dzień) lub gdy rumak jest za stary lub zbyt słaby by się dogrzać. Można też pomyśleć o derkowaniu koni, które zostają na noc na dworze lub mieszkają w kiepsko zaizolowanej stajni, by nie traciły energii na palenie w swoim wewnętrznym piecyku. Jeśli chodzi o Trevora i Nette - użyłam w tym roku pierwszy raz na kilka dni i nocy.
Co jest ważne? W większości przypadków derki stajenne, nazywane przez producentów zimowymi, NIE SĄ WODOODPORNE. Jeśli wypuścimy naszego milusińskiego w takiej kołderce na padok, a on plaśnie w błoto, następnie spadnie na niego trochę śniegu z deszczem, a potem zawieje wiatr - mamy na bank przeziębionego konia z bólami stawów. Ciężka, nasiąknięta wodą dera powoduje większy koński dyskomfort niż krótkie przebywanie na dworze bez derki a potem powrót do ciepłej stajni.
![]() |
http://konskazagroda24.pl/ |
4. Derki na egzemę - derki przeciw owadom
Fajny patent w miejscach, gdzie robale żyć nie dają. Koń zamiast ciągle się tarzać czy biegać jak szalony w próbie ucieczki przed wściekłym rojem może zająć się spokojnie żarciem trawy. Takie derki mają jednak swoje wady - tworzone są ze sztucznych materiałów, przez co często wycierają delikatną letnią sierść konia i zostawiają brzydkie placki. Niektóre, gorsze jakościowo, działają jak termosy i nasz rumak płynie pod nimi potem. Trzeba więc zastanowić się czy na pewno są tak bardzo potrzebne i czy przypadkiem nie robimy naszemu kopytnemu niedźwiedziej przysługi.
Ja mam, używam rzadko.
Jak każda derka, w której puszcza się konia samopas - powinna mieć odpowiednie pasy.
![]() |
zogala.com |
5. Derki treningowe
Całe multum derek z wycięciem na siodło, derek przeciwdeszczowych i polarowych, odblaskowych i owadobójczych. Stosuje się je dokładnie tak samo jak normalnie skrojonych odpowiedników. Ja nie mam, nie używam, uważam za zbędny wydatek. Ale z drugiej strony nie mam top szport horsów i nie korzystam na codzień z hali...
![]() |
www.tundra.pl |
Jakie jest moje zdanie?
Najlepiej nie derkować, hołdując zasadzie, by umożliwić swojemu koniu życie możliwie najbardziej końskie. Są jednak przypadki, które derkować trzeba, konie chore, osłabione czy stare. Moje oba mutanty mają zestaw: derka padokowa, derka zimowa i kilka derek polarowych (żeby wyprać można było jak już sama z siodlarni ucieka na widok konia). Nette, aby szybciej odzyskała wygląd, jest derkowana na padok w plandekę bez ocieplenia, Trevor ma wkładaną derkę przeciwdeszczową jak pogoda ma zamiar być obleśna. Zimowych użyłam, gdy temperatura spadła 10 kresek poniżej zera, bo gniade stoją w stajni angielskiej z wysokim stropem. Polarów używam najczęściej po treningach, żeby ich spoconych nie zostawiać na noc. Czasem wrzucam polar pod plandekę gdy nie dość że wieje i pada, to jeszcze zimno jest, staram się jednak minimalizować używanie szmatek.
Kiedy nie derkować - dla własnej wygody. Gdy słyszę, że ktoś derkuje konia, bo mu się czyścić nie chce, albo żeby nie zarastał, bo wtedy wygląda brzydko, to mnie szlag trafia. Ze zdrowego konia robimy wtedy immunologiczną ofiarę losu a potem się dziwimy, że wiecznie nam choruje.
Nette to inna historia, ale Trevor zaczął być derkowany na padok zdrowo po 20 urodzinach i to tylko wtedy, kiedy woda z nieba leci a na zewnątrz zimno.
Także nie derkujcie, jeśli nie macie powodu. Zaoszczędzicie sobie wydatków, koniom niewygody a stajennym pracy.
czwartek, 5 stycznia 2017
Natural Bullshit ?
Natural horsemanship vs Naturalsi... Historia stara jak świat z wieloma ciekawymi odsłonami.
Z założenia Natural miał być alternatywą dla brutalnego i sztywnego sposobu traktowania koni w tzw. Klasyce. Łamania psychicznego koni podczas zajeżdżania, nienaturalnych i niedostosowanych do fizjologicznych potrzeb warunków wychowu, nieetycznego zachowania niektórych trenerów i jeźdźców.
Z własnego jeździeckiego dzieciństwa pamiętam, że konie stały głównie w boksach, często przywiązane na stanowiskach, wychodziły ze stajni tylko na jazdy. Dopasowywanie siodeł czy rodzaju kiełzna do konia, jeźdźca czy charakteru pracy było mrzonką, wszystkie wierzchowce traktowało się dokładnie tak samo i wymagało od nich dokładnie tego samego. Nie znałam się jeszcze za bardzo na koniach, jednak coś podpowiadało mi, że to nie wyczerpuje tematu i jest niepełnym spojrzeniem na sprawę relacji ludzko - końskich.
Potem obejrzałam jakże fachowy film - zaklinacz koni. W między czasie spędziłam kilka razy wakacje w Bieszczadach, mając szansę obserwowania stada w jego prawie naturalnym środowisku, żyjącego swoim życiem i swoim rytmem. Miałam również okazję zajeżdżać świeżutkiego hucuła, metodą prób i błędów starając się z nim dogadać. Te doświadczenia i obserwacje skierowały mnie na tory myślenia naturalnego, poszukiwania wskazówek i objaśnień metod, tak by nie działać po omacku.
Przeczytałam kilka książek, obejrzałam kilka filmów instruktażowych, próbowałam swoich sił na wielu koniach... Mam wrażenie, że coś tam z tego naturala liznęłam, że umiem się w miarę zorientować w komunikatach jakie mi kopytny wysyła i nawet łamaną końszczyzną jakoś mu odpowiedzieć. Najwięcej oczywiście nauczył mnie Trevor, wielokrotnie wyganiając z Roundpenu i pokazując boleśnie wszystkie błędy mojego rozumowania...
Przyglądam się prężnie rozwijającemu się ruchowi naturalnego podejścia do jeździectwa w Polsce i niestety wydaje mi się, że coś poszło nie tak... Naturalsi w Polsce bardzo daleko odpłynęli w swoich rozważaniach od podstaw, które wyznaczają amerykańscy, australijscy i europejscy zaklinacze.
Jak wygląda Natural na świecie? W skrócie, konie to zwierzęta stadne. Jeśli przekonamy naszego konia, że może stworzyć z nami stado i ustawimy w tej dwu istotowej grupce prawidłowe relacje, używając języka i gestów dla konia zrozumiałych, proces zajeżdżania i praca będzie sprawiała mniej problemów. Najważniejsze jest to, aby szanować naturalne potrzeby konia, takie jak potrzebę bycia w stadzie, które zapewnia bezpieczeństwo, potrzebę ruchu, indywidualne podejście do treningu i uwzględnianie cech danego zwierzaka w pracy. Przekazywać komunikaty w sposób jasny i zrozumiały dla zwierzaka, posługując się gestami i zachowaniami podobnymi do tych w końskim stadzie, nie przenosić swoich frustracji na wierzchowca, wymagać rzeczy zgodnie z poziomem jego wyszkolenia, a nie od razu przysłowiowych piruetów w galopie albo lotnych zmian nogi.
Zaklinacze, szczególnie z USA, pracują z końmi ranczerskimi, które mają być niezawodne, bezpieczne, uważne i szybkie w reakcjach. Proces zajeżdżania często jest dla konia męczący, bo się zwierzak musi nieźle nabiegać, i nie rzadko konisko sznurkiem po zadzie zarobi, jak ma pomysł dominowania człowieka, albo ociąga się z reakcją na sygnał. Pomimo tego że konie z roundpenu schodzą mokre jak szmaty, to krzywda się im nie dzieje. Przede wszystkim mogą zrozumieć, o co się je prosi, bo język jest dostosowany do ich sposobów komunikacji. Ale nie ma tam miejsca na cackanie się i czekanie, aż się koń wyrazi...
No właśnie, koń co stoi i musi się wyrazić, czyli polska wersja Natural horsemanship... Koń, co jak nie chce podać nogi, to jest to jego autonomiczna decyzja i należy, w duchu poszanowania jego osobowości, dać mu czas na zmianę zdania... Trening opierający się na dawaniu dużej ilości snaków, spacerowaniu z koniem tam, gdzie nas koń prowadzi, czekaniu godzinami na jego odpowiedź (bo przecież ma być to relacja partnerska, więc wysyłamy komunikat i czekamy na odpowiedź...).
Generalnie polski Natural to w większości otłuszczone, rozpieszczone koniska, ich trzęsące się nad każdym kamyczkiem na ścieżce właścicielki i kupa drogiego sprzętu, koniecznie opatrzonego odpowiednimi certyfikatami firm Parelli, JNTB itd... Koniki werkowane naturalnie i ubierane w buciki, kantarki sznurkowe z futerkami z wełny medycznej i bezglutenowe snacki dla koni z owsa BIO bez GMO...
Z założenia Natural miał być alternatywą dla brutalnego i sztywnego sposobu traktowania koni w tzw. Klasyce. Łamania psychicznego koni podczas zajeżdżania, nienaturalnych i niedostosowanych do fizjologicznych potrzeb warunków wychowu, nieetycznego zachowania niektórych trenerów i jeźdźców.
Z własnego jeździeckiego dzieciństwa pamiętam, że konie stały głównie w boksach, często przywiązane na stanowiskach, wychodziły ze stajni tylko na jazdy. Dopasowywanie siodeł czy rodzaju kiełzna do konia, jeźdźca czy charakteru pracy było mrzonką, wszystkie wierzchowce traktowało się dokładnie tak samo i wymagało od nich dokładnie tego samego. Nie znałam się jeszcze za bardzo na koniach, jednak coś podpowiadało mi, że to nie wyczerpuje tematu i jest niepełnym spojrzeniem na sprawę relacji ludzko - końskich.
Potem obejrzałam jakże fachowy film - zaklinacz koni. W między czasie spędziłam kilka razy wakacje w Bieszczadach, mając szansę obserwowania stada w jego prawie naturalnym środowisku, żyjącego swoim życiem i swoim rytmem. Miałam również okazję zajeżdżać świeżutkiego hucuła, metodą prób i błędów starając się z nim dogadać. Te doświadczenia i obserwacje skierowały mnie na tory myślenia naturalnego, poszukiwania wskazówek i objaśnień metod, tak by nie działać po omacku.
Przeczytałam kilka książek, obejrzałam kilka filmów instruktażowych, próbowałam swoich sił na wielu koniach... Mam wrażenie, że coś tam z tego naturala liznęłam, że umiem się w miarę zorientować w komunikatach jakie mi kopytny wysyła i nawet łamaną końszczyzną jakoś mu odpowiedzieć. Najwięcej oczywiście nauczył mnie Trevor, wielokrotnie wyganiając z Roundpenu i pokazując boleśnie wszystkie błędy mojego rozumowania...
Przyglądam się prężnie rozwijającemu się ruchowi naturalnego podejścia do jeździectwa w Polsce i niestety wydaje mi się, że coś poszło nie tak... Naturalsi w Polsce bardzo daleko odpłynęli w swoich rozważaniach od podstaw, które wyznaczają amerykańscy, australijscy i europejscy zaklinacze.
Jak wygląda Natural na świecie? W skrócie, konie to zwierzęta stadne. Jeśli przekonamy naszego konia, że może stworzyć z nami stado i ustawimy w tej dwu istotowej grupce prawidłowe relacje, używając języka i gestów dla konia zrozumiałych, proces zajeżdżania i praca będzie sprawiała mniej problemów. Najważniejsze jest to, aby szanować naturalne potrzeby konia, takie jak potrzebę bycia w stadzie, które zapewnia bezpieczeństwo, potrzebę ruchu, indywidualne podejście do treningu i uwzględnianie cech danego zwierzaka w pracy. Przekazywać komunikaty w sposób jasny i zrozumiały dla zwierzaka, posługując się gestami i zachowaniami podobnymi do tych w końskim stadzie, nie przenosić swoich frustracji na wierzchowca, wymagać rzeczy zgodnie z poziomem jego wyszkolenia, a nie od razu przysłowiowych piruetów w galopie albo lotnych zmian nogi.
Zaklinacze, szczególnie z USA, pracują z końmi ranczerskimi, które mają być niezawodne, bezpieczne, uważne i szybkie w reakcjach. Proces zajeżdżania często jest dla konia męczący, bo się zwierzak musi nieźle nabiegać, i nie rzadko konisko sznurkiem po zadzie zarobi, jak ma pomysł dominowania człowieka, albo ociąga się z reakcją na sygnał. Pomimo tego że konie z roundpenu schodzą mokre jak szmaty, to krzywda się im nie dzieje. Przede wszystkim mogą zrozumieć, o co się je prosi, bo język jest dostosowany do ich sposobów komunikacji. Ale nie ma tam miejsca na cackanie się i czekanie, aż się koń wyrazi...
No właśnie, koń co stoi i musi się wyrazić, czyli polska wersja Natural horsemanship... Koń, co jak nie chce podać nogi, to jest to jego autonomiczna decyzja i należy, w duchu poszanowania jego osobowości, dać mu czas na zmianę zdania... Trening opierający się na dawaniu dużej ilości snaków, spacerowaniu z koniem tam, gdzie nas koń prowadzi, czekaniu godzinami na jego odpowiedź (bo przecież ma być to relacja partnerska, więc wysyłamy komunikat i czekamy na odpowiedź...).
Generalnie polski Natural to w większości otłuszczone, rozpieszczone koniska, ich trzęsące się nad każdym kamyczkiem na ścieżce właścicielki i kupa drogiego sprzętu, koniecznie opatrzonego odpowiednimi certyfikatami firm Parelli, JNTB itd... Koniki werkowane naturalnie i ubierane w buciki, kantarki sznurkowe z futerkami z wełny medycznej i bezglutenowe snacki dla koni z owsa BIO bez GMO...
I ja nie mam nic naprzeciwko. Każdy, kto ma konia, może sobie z nim robić co mu się podoba, o ile oczywiście nie okłada go grabiami na dzień dobry i nie głodzi w zaciszu domowej stodoły. Wydaje mi się jednak, że to co Naturalsi robią ze swoimi rumakami jest bardzo daleko od relacji ustanawianych w końskich stadach. W stadzie nie ma demokracji i czasu na wyrażanie siebie. Jak podejdziesz w złej kolejności do wody - łomot. Jak powąchasz pierwszy ogiera po łopatce - łomot, jak zły humor klaczy alfa, bo ją mucha w zad ugryzła - łomot, łomot, łomot. Kopyta śmigają na wysokości końskich uszu, zęby zdzierają kłaki z grzbietów i błyskają białka oczu. Członkowie stada muszą się nieźle pilnować, żeby nie podpaść komuś wyżej w hierarchii i nie dać się zbałamucić komuś niżej. Stado to ciągła walka o pozycję, to jest absolutnie NATURALNE dla tych zwierząt. A karą jest zmuszenie do ucieczki, odgonienie od jedzenia albo wody, a w skrajnym przypadku - wykluczenie ze stada.
Reasumując, gdzieś coś w Polsce poszło nie tak. A najgorsze jest to, że jak tłumaczę za pomocą linki mojemu kopytnemu, że nie wolno na mnie wchodzić i mi się to nie podoba, momentalnie pojawiają się Obrończynie końskiej psychiki i Piewcy humanistycznego jeździectwa, krzycząc na mnie, że tak nie wolno! Nie wolno go bić!
Ale on mnie gryźć i na mnie wleźć to już może?
Najśmieszniejsze natomiast jest coś jeszcze innego... Jak przychodzi smutny moment pakowania takiego naturalnego synka do przyczepy, albo naturalnej córeńce trzeba krople do oczka wpuścić, to jakoś zawsze kończy się to na dutce albo sedacji... A moje "biedne, zahukane i maltretowane psychicznie" rumaki stoją grzecznie i akceptują większość zabiegów...
A na koniec Nette... wyraża się w temacie zakładania kantara*
*Nette tak ma, że zadziera łeb do góry, stojąc przy tym zupełnie spokojnie, i łypie sobie oczkiem na stojącą poniżej osobę. Jak tylko pogłaszcze się ją po łbie, pokaże snaka albo poprosi o skończenie foszunia, daje sobie spokojnie założyć wszystko z głową na bardziej osiągalnych dla ludzi pułapach. 175 cm w kłębie robi swoje :)
poniedziałek, 2 stycznia 2017
Praca z koniem do kochania - praca z ziemi
Organ nieużywany zanika, dlatego też wychodzę z założenia, że konie powinny pracować.
Widziałam zbyt wiele przypadków rumaków odstawionych na zielone pastwiska na emeryturze, które po prostu zapadały się w siebie i zdychały z nudy. Bo w sumie co taki koń, w typowej stajni pensjonatowej, ma za życie? Boks, żarło, mały padok. Rutyna, nuda, przewidywalność. Zero stymulacji, ruch ograniczony, bo nie ukrywajmy, przemieszczenie się po placyku od branki do kupki siana to nie jest to samo co zasuwanie 20h na dobę po łąkach w poszukiwaniu żarcia.
Oba moje konie są ograniczone pod względem mobilności i nie da się ich wdrożyć do normalnego treningu. Trevor chodzi jeszcze pod siodłem, ale z uwagi na wiek i wiele przypadłości zdrowotnych raczej jest to trening według jego planu a nie mojego. Cele i metody wyznacza jego kondycja i aktualne samopoczucie, nie da się więc zaplanować, że dwa razy w tygodniu to lonża na wypięciu, cztery razy trening i jeden teren w niedzielę....
Nette to w ogóle odrębny przypadek, bo ona w zasadzie nie pracuje wcale pod siodłem. Tyle co raz na jakiś czas wsiądę na nią dla zabawy i postępuje po placu, żeby nie zapomniała totalnie o co chodzi z człowiekiem na grzbiecie.
Jak więc pracować z Końmi do Kochania? Co robić z koślawymi, kulawymi, dychającymi emerytami, żeby to miało ręce i nogi?
Ja mam kilka metod na zaktywizowanie moich mutantów, między innymi pracą z ziemi:
Praca na lonży, w zależności od możliwości albo pełen cykl treningowy, zakładający rozgrzewkę w trzech chodach i ćwiczenia, albo jakaś wariacja na temat. Bardzo lubię zmuszać konia do myślenia, do reagowania na szybko zmieniające się komendy, do pewnego wysiłku nie tyle kondycyjnego, co intelektualnego.
Często zmieniam na lonży kierunek, tempo, chody. Wymuszam, szczególnie na Trevorze, żeby w galopie kilka kółek pobiegł dodanym (biegam z nim wtedy najczęściej, bo lonża troszkę za krótka, a jak się folblut wyciągnie, to potrzebuje miejsca), a potem proszę o spokojny galop po mniejszym kole.
Ćwiczę zatrzymania, zwroty, reagowanie na komendy głosowe i wydawane gestem. Gdzie tylko się da lonżuje po nierównym podłożu, tak by koń zmuszony był do bieganie z górki i pod górkę, angażując zad i grzbiet. Podczas pracy na lonży używam dużo głosu, ostrzegam konia przed zmianą nawierzchni, staram się kontrolować poziom jego "rozbrykania". Dzięki temu kilka razy udało mi się potem uniknąć niemiłych konsekwencji wyjechania galopem na błoto w terenie, bo po komendzie "Uważaj" Trevor zwolnił i baczniej zlustrował drogę.
Praca na wypięciu. Czasem, jak moje mutanty są w lepszej formie, używam do pracy wypięć. Zależnie od tego co chcę osiągnąć, wypinam je inaczej, ale najczęściej używam czambonu, wypinaczy trójkątnych lub zwykłych gum.
Podstawową zasadą pracy z patentami jest najpierw dowiedzieć się jak on działa a potem dopiero go używać. Druga ważna rzecz - porządnie rozgrzać konia przed wypięciem! Jak widzę laseczki wyciągające ze stajni konie zrolowane patentami jak balerony, to nawet super szport derki treningowe nie maskują ich niekompetencji... Ja trzymam się zasady - 10 min pracy w danym chodzie na luzie, potem dopiero praca w wypięciu. Najwięcej na mięśnie grzbietu i zadu daje dobry, energiczny kłus na wypięciu, na tym więc skupiam się przy moich koniach. Dla mnie najważniejsze jest zaangażowanie zadu, uniesienie grzbietu i ustawienie głowy w dół i do przodu. Rozstępowanie po robocie też zawsze na luzie, zachęcając przy tym konia, żeby porządnie się porozciągał.
Aktualnie dużo czytam o wodzach Pessoa, ale jeszcze nie zdecydowałam, czy zacznę ich używać.
Drągi, cavaletti, korytarze - skoki tylko dla szport horsów? Gdzieżby! Przy odpowiednim zabezpieczeniu końskich nóg oraz na dobrze przygotowanym podłożu praca na drągach jest dla każdego konia nieoceniona. Nie musi to być od razu naskakanie delikwenta w korytarzu na 1,50, ale delikatne szeregi gimnastyczne, praca na drągach na wprost i po łuku to świetna metoda na przełamanie rutyny i zaprzęgnięcie końskiego mózgu do pracy. Drągi są atrakcyjne, kolorowe, można się ich spłoszyć i na nie pofurkać. Trzeba ogarnąć gdzie są własne nogi i nie można gnać na łeb na szyję. Wymuszenie u konia podnoszenia wyżej nóg automatycznie wzmacnia jego plecy, a dobre ustawienie drągów ćwiczy rytm i regulowanie wykroku. Trevor uwielbia pracować na drągach, jak tylko je widzi, od razu zbiera się w sobie i energiczniej idzie do przodu. Księżniczka... cóż, jak każda baba ma swoje humory i odmienne stany świadomości. Czasem jest się w stanie poskładać na jednym drągu w stępie, czasem pięknie sunie po kawaletkach ustawionych odpowiednio do jej długich nóg.
Natural - dużo pracuję metodami naturalnymi, ale proszę nie mylić mnie z mistycznym naturalsem, który stoi pół godziny przy koniu i czeka, aż się zwierze wyrazi. Natural dla mnie to przede wszystkim możliwość nawiązania relacji z moim zwierzęciem na zasadach zbliżonych do tych panujących w stadzie. Osobiście stosuje mieszankę elementów Monty Robertsa, Bucka Brannamana i Clintona Andersona. Dużo tam ruchu, mniej czekania na konia, zgodnie z prostą zasadą - kto kontroluje tor ucieczki, ten kontroluje konia. Drugim motto, które wyznaje jest - karą jest niewygoda, nie agresja i okazywanie swojej frustracji.
Dzięki pracy naturalnej mam konie, które są do mnie przywiązane, znają mnie i nie boją się. Ufają mi na tyle, że grzecznie stoją, gdy coś na nich montuje, a gdy przesadzam w swoich eksperymentach, najwyżej się odsuną, ale nigdy nie zaatakują. Reagują na głos, zatrzymują się i wracają, gdy je o to proszę, co bardzo ułatwia sprawę po glebie w terenie. Pracując na luzie jestem też w stanie bawić się z nimi, obserwować je w czasie swobodnego biegu, odgadywać ich emocje i pragnienia. Mogę też puścić je razem i zachęcić do wspólnego biegania, co wzmacnia więź między nimi, a mi ułatwia codzienną obsługę tego zmutowanego tandemu.
Praca na uwiązie - gdy już całkiem nie wiadomo co zrobić, bo koń kulawy, wszędzie gruda, zimno, ciemno i do domu daleko. Biorę wtedy takiego kopytnego na sznurek i łażę, zatrzymuje się, cofam, kręcę kółka i wymagam odstępowań. Do takiej pracy potrzebuje mało miejsca, od biedy mogę to robić nawet na stajennym podwórku pod jedną latarnią. Koń uczy się reagowania na dotyk i komendy, mogę go zmotywować do rozciągania poszczególnych partii mięśni przez stretching czy uciskanie niektórych mięśni. Gdy pomocą naukową są marchewki, wtedy konie całe aż garną się do roboty. Taki lekki rozruch można robić nawet z najbardziej rozpadającym się emerytem, a kontrolowany ruch całego ciała bardzo dobrze wpływa na jego dobrostan. Przy takiej pracy dodatkową zaletą jest przyzwyczajenie konia do dotyku po całym ciele i nauka reakcji na nacisk.
Spacer - często biorę swoje konie na spacer. Tak po prostu, sznurek, koń i ja. W las, między parkany gdzie nas oczy zaniosą. Konie jako zwierzęta stadne boją się iść gdzieś same, więc zanim ruszę w teren (a zazwyczaj jeżdżę sama), oswajam pobliskie ścieżki z koniem w ręku. Mogę wtedy wleźć w krzaki, trochę popaść, połazić po górkach i gałęziach, odczulić na dziwne widoki i dźwięki. Koń, jeśli tylko szanuje i lubi swojego człowieka, chętnie za nim podąża, więc to bardzo dobra metoda na sprawdzenie wspólnej relacji.
Takie to metody pracy z mutantami stosuję ja. Nie mam karuzeli, nie zawsze mogę wsiadać a oddanie moich koślawców komuś w trening nie ma zbytnio sensu. Dzięki pracy one są bezpieczniejsze i spokojniejsze w trakcie codziennych zabiegów i obsługi, nie reagują paniką na każdą zmianę w otoczeniu i nie ma problemu ze zrobieniem przy nich czegoś nietypowego. No i się nie nudzą...
Chyba też im się podoba, bo jak idę na padok po któreś gniade futro ze sznurkiem, to nie uciekają gdzie pieprz rośnie .
Widziałam zbyt wiele przypadków rumaków odstawionych na zielone pastwiska na emeryturze, które po prostu zapadały się w siebie i zdychały z nudy. Bo w sumie co taki koń, w typowej stajni pensjonatowej, ma za życie? Boks, żarło, mały padok. Rutyna, nuda, przewidywalność. Zero stymulacji, ruch ograniczony, bo nie ukrywajmy, przemieszczenie się po placyku od branki do kupki siana to nie jest to samo co zasuwanie 20h na dobę po łąkach w poszukiwaniu żarcia.
Oba moje konie są ograniczone pod względem mobilności i nie da się ich wdrożyć do normalnego treningu. Trevor chodzi jeszcze pod siodłem, ale z uwagi na wiek i wiele przypadłości zdrowotnych raczej jest to trening według jego planu a nie mojego. Cele i metody wyznacza jego kondycja i aktualne samopoczucie, nie da się więc zaplanować, że dwa razy w tygodniu to lonża na wypięciu, cztery razy trening i jeden teren w niedzielę....
Nette to w ogóle odrębny przypadek, bo ona w zasadzie nie pracuje wcale pod siodłem. Tyle co raz na jakiś czas wsiądę na nią dla zabawy i postępuje po placu, żeby nie zapomniała totalnie o co chodzi z człowiekiem na grzbiecie.
Jak więc pracować z Końmi do Kochania? Co robić z koślawymi, kulawymi, dychającymi emerytami, żeby to miało ręce i nogi?
Ja mam kilka metod na zaktywizowanie moich mutantów, między innymi pracą z ziemi:
Praca na lonży, w zależności od możliwości albo pełen cykl treningowy, zakładający rozgrzewkę w trzech chodach i ćwiczenia, albo jakaś wariacja na temat. Bardzo lubię zmuszać konia do myślenia, do reagowania na szybko zmieniające się komendy, do pewnego wysiłku nie tyle kondycyjnego, co intelektualnego.
Często zmieniam na lonży kierunek, tempo, chody. Wymuszam, szczególnie na Trevorze, żeby w galopie kilka kółek pobiegł dodanym (biegam z nim wtedy najczęściej, bo lonża troszkę za krótka, a jak się folblut wyciągnie, to potrzebuje miejsca), a potem proszę o spokojny galop po mniejszym kole.
Ćwiczę zatrzymania, zwroty, reagowanie na komendy głosowe i wydawane gestem. Gdzie tylko się da lonżuje po nierównym podłożu, tak by koń zmuszony był do bieganie z górki i pod górkę, angażując zad i grzbiet. Podczas pracy na lonży używam dużo głosu, ostrzegam konia przed zmianą nawierzchni, staram się kontrolować poziom jego "rozbrykania". Dzięki temu kilka razy udało mi się potem uniknąć niemiłych konsekwencji wyjechania galopem na błoto w terenie, bo po komendzie "Uważaj" Trevor zwolnił i baczniej zlustrował drogę.
Praca na wypięciu. Czasem, jak moje mutanty są w lepszej formie, używam do pracy wypięć. Zależnie od tego co chcę osiągnąć, wypinam je inaczej, ale najczęściej używam czambonu, wypinaczy trójkątnych lub zwykłych gum.
Podstawową zasadą pracy z patentami jest najpierw dowiedzieć się jak on działa a potem dopiero go używać. Druga ważna rzecz - porządnie rozgrzać konia przed wypięciem! Jak widzę laseczki wyciągające ze stajni konie zrolowane patentami jak balerony, to nawet super szport derki treningowe nie maskują ich niekompetencji... Ja trzymam się zasady - 10 min pracy w danym chodzie na luzie, potem dopiero praca w wypięciu. Najwięcej na mięśnie grzbietu i zadu daje dobry, energiczny kłus na wypięciu, na tym więc skupiam się przy moich koniach. Dla mnie najważniejsze jest zaangażowanie zadu, uniesienie grzbietu i ustawienie głowy w dół i do przodu. Rozstępowanie po robocie też zawsze na luzie, zachęcając przy tym konia, żeby porządnie się porozciągał.
Aktualnie dużo czytam o wodzach Pessoa, ale jeszcze nie zdecydowałam, czy zacznę ich używać.
Drągi, cavaletti, korytarze - skoki tylko dla szport horsów? Gdzieżby! Przy odpowiednim zabezpieczeniu końskich nóg oraz na dobrze przygotowanym podłożu praca na drągach jest dla każdego konia nieoceniona. Nie musi to być od razu naskakanie delikwenta w korytarzu na 1,50, ale delikatne szeregi gimnastyczne, praca na drągach na wprost i po łuku to świetna metoda na przełamanie rutyny i zaprzęgnięcie końskiego mózgu do pracy. Drągi są atrakcyjne, kolorowe, można się ich spłoszyć i na nie pofurkać. Trzeba ogarnąć gdzie są własne nogi i nie można gnać na łeb na szyję. Wymuszenie u konia podnoszenia wyżej nóg automatycznie wzmacnia jego plecy, a dobre ustawienie drągów ćwiczy rytm i regulowanie wykroku. Trevor uwielbia pracować na drągach, jak tylko je widzi, od razu zbiera się w sobie i energiczniej idzie do przodu. Księżniczka... cóż, jak każda baba ma swoje humory i odmienne stany świadomości. Czasem jest się w stanie poskładać na jednym drągu w stępie, czasem pięknie sunie po kawaletkach ustawionych odpowiednio do jej długich nóg.
Natural - dużo pracuję metodami naturalnymi, ale proszę nie mylić mnie z mistycznym naturalsem, który stoi pół godziny przy koniu i czeka, aż się zwierze wyrazi. Natural dla mnie to przede wszystkim możliwość nawiązania relacji z moim zwierzęciem na zasadach zbliżonych do tych panujących w stadzie. Osobiście stosuje mieszankę elementów Monty Robertsa, Bucka Brannamana i Clintona Andersona. Dużo tam ruchu, mniej czekania na konia, zgodnie z prostą zasadą - kto kontroluje tor ucieczki, ten kontroluje konia. Drugim motto, które wyznaje jest - karą jest niewygoda, nie agresja i okazywanie swojej frustracji.
Dzięki pracy naturalnej mam konie, które są do mnie przywiązane, znają mnie i nie boją się. Ufają mi na tyle, że grzecznie stoją, gdy coś na nich montuje, a gdy przesadzam w swoich eksperymentach, najwyżej się odsuną, ale nigdy nie zaatakują. Reagują na głos, zatrzymują się i wracają, gdy je o to proszę, co bardzo ułatwia sprawę po glebie w terenie. Pracując na luzie jestem też w stanie bawić się z nimi, obserwować je w czasie swobodnego biegu, odgadywać ich emocje i pragnienia. Mogę też puścić je razem i zachęcić do wspólnego biegania, co wzmacnia więź między nimi, a mi ułatwia codzienną obsługę tego zmutowanego tandemu.
Praca na uwiązie - gdy już całkiem nie wiadomo co zrobić, bo koń kulawy, wszędzie gruda, zimno, ciemno i do domu daleko. Biorę wtedy takiego kopytnego na sznurek i łażę, zatrzymuje się, cofam, kręcę kółka i wymagam odstępowań. Do takiej pracy potrzebuje mało miejsca, od biedy mogę to robić nawet na stajennym podwórku pod jedną latarnią. Koń uczy się reagowania na dotyk i komendy, mogę go zmotywować do rozciągania poszczególnych partii mięśni przez stretching czy uciskanie niektórych mięśni. Gdy pomocą naukową są marchewki, wtedy konie całe aż garną się do roboty. Taki lekki rozruch można robić nawet z najbardziej rozpadającym się emerytem, a kontrolowany ruch całego ciała bardzo dobrze wpływa na jego dobrostan. Przy takiej pracy dodatkową zaletą jest przyzwyczajenie konia do dotyku po całym ciele i nauka reakcji na nacisk.
Spacer - często biorę swoje konie na spacer. Tak po prostu, sznurek, koń i ja. W las, między parkany gdzie nas oczy zaniosą. Konie jako zwierzęta stadne boją się iść gdzieś same, więc zanim ruszę w teren (a zazwyczaj jeżdżę sama), oswajam pobliskie ścieżki z koniem w ręku. Mogę wtedy wleźć w krzaki, trochę popaść, połazić po górkach i gałęziach, odczulić na dziwne widoki i dźwięki. Koń, jeśli tylko szanuje i lubi swojego człowieka, chętnie za nim podąża, więc to bardzo dobra metoda na sprawdzenie wspólnej relacji.
Takie to metody pracy z mutantami stosuję ja. Nie mam karuzeli, nie zawsze mogę wsiadać a oddanie moich koślawców komuś w trening nie ma zbytnio sensu. Dzięki pracy one są bezpieczniejsze i spokojniejsze w trakcie codziennych zabiegów i obsługi, nie reagują paniką na każdą zmianę w otoczeniu i nie ma problemu ze zrobieniem przy nich czegoś nietypowego. No i się nie nudzą...
Chyba też im się podoba, bo jak idę na padok po któreś gniade futro ze sznurkiem, to nie uciekają gdzie pieprz rośnie .
Subskrybuj:
Posty (Atom)