poniedziałek, 2 stycznia 2017

Praca z koniem do kochania - praca z ziemi

Organ nieużywany zanika, dlatego też wychodzę z założenia, że konie powinny pracować.

Widziałam zbyt wiele przypadków rumaków odstawionych na zielone pastwiska na emeryturze, które po prostu zapadały się w siebie i zdychały z nudy. Bo w sumie co taki koń, w typowej stajni pensjonatowej, ma za życie? Boks, żarło, mały padok. Rutyna, nuda, przewidywalność. Zero stymulacji, ruch ograniczony, bo nie ukrywajmy, przemieszczenie się po placyku od branki do kupki siana to nie jest to samo co zasuwanie 20h na dobę po łąkach w poszukiwaniu żarcia.

Oba moje konie są ograniczone pod względem mobilności i nie da się ich wdrożyć do normalnego treningu. Trevor chodzi jeszcze pod siodłem, ale z uwagi na wiek i wiele przypadłości zdrowotnych raczej jest to trening według jego planu a nie mojego. Cele i metody wyznacza jego kondycja i aktualne samopoczucie, nie da się więc zaplanować, że dwa razy w tygodniu to lonża na wypięciu, cztery razy trening i jeden teren w niedzielę....

Nette to w ogóle odrębny przypadek, bo ona w zasadzie nie pracuje wcale pod siodłem. Tyle co raz na jakiś czas wsiądę na nią dla zabawy i postępuje po placu, żeby nie zapomniała totalnie o co chodzi z człowiekiem na grzbiecie.

Jak więc pracować z Końmi do Kochania? Co robić z koślawymi, kulawymi, dychającymi emerytami, żeby to miało ręce i nogi?

Ja mam kilka metod na zaktywizowanie moich mutantów, między innymi pracą z ziemi:

Praca na lonży, w zależności od możliwości albo pełen cykl treningowy, zakładający rozgrzewkę w trzech chodach i ćwiczenia, albo jakaś wariacja na temat. Bardzo lubię zmuszać konia do myślenia, do reagowania na szybko zmieniające się komendy, do pewnego wysiłku nie tyle kondycyjnego, co intelektualnego.
Często zmieniam na lonży kierunek, tempo, chody. Wymuszam, szczególnie na Trevorze, żeby w galopie kilka kółek pobiegł dodanym (biegam z nim wtedy najczęściej, bo lonża troszkę za krótka, a jak się folblut wyciągnie, to potrzebuje miejsca), a potem proszę o spokojny galop po mniejszym kole.
Ćwiczę zatrzymania, zwroty, reagowanie na komendy głosowe i wydawane gestem. Gdzie tylko się da lonżuje po nierównym podłożu, tak by koń zmuszony był do bieganie z górki i pod górkę, angażując zad i grzbiet. Podczas pracy na lonży używam dużo głosu, ostrzegam konia przed zmianą nawierzchni, staram się kontrolować poziom jego "rozbrykania". Dzięki temu kilka razy udało mi się potem uniknąć niemiłych konsekwencji wyjechania galopem na błoto w terenie, bo po komendzie "Uważaj" Trevor zwolnił i baczniej zlustrował drogę.


Praca na wypięciu. Czasem, jak moje mutanty są w lepszej formie, używam do pracy wypięć. Zależnie od tego co chcę osiągnąć, wypinam je inaczej, ale najczęściej używam czambonu, wypinaczy trójkątnych lub zwykłych gum.
Podstawową zasadą pracy z patentami jest najpierw dowiedzieć się jak on działa a potem dopiero go używać. Druga ważna rzecz - porządnie rozgrzać konia przed wypięciem! Jak widzę laseczki wyciągające ze stajni konie zrolowane patentami jak balerony, to nawet super szport derki treningowe nie maskują ich niekompetencji... Ja trzymam się zasady - 10 min pracy w danym chodzie na luzie, potem dopiero praca w wypięciu. Najwięcej na mięśnie grzbietu i zadu daje dobry, energiczny kłus na wypięciu, na tym więc skupiam się przy moich koniach. Dla mnie najważniejsze jest zaangażowanie zadu, uniesienie grzbietu i ustawienie głowy w dół i do przodu. Rozstępowanie po robocie też zawsze na luzie, zachęcając przy tym konia, żeby porządnie się porozciągał.
Aktualnie dużo czytam o wodzach Pessoa, ale jeszcze nie zdecydowałam, czy zacznę ich używać.

Drągi, cavaletti, korytarze - skoki tylko dla szport horsów? Gdzieżby! Przy odpowiednim zabezpieczeniu końskich nóg oraz na dobrze przygotowanym podłożu praca na drągach jest dla każdego konia nieoceniona. Nie musi to być od razu naskakanie delikwenta w korytarzu na 1,50, ale delikatne szeregi gimnastyczne, praca na drągach na wprost i po łuku to świetna metoda na przełamanie rutyny i zaprzęgnięcie końskiego mózgu do pracy. Drągi są atrakcyjne, kolorowe, można się ich spłoszyć i na nie pofurkać. Trzeba ogarnąć gdzie są własne nogi i nie można gnać na łeb na szyję. Wymuszenie u konia podnoszenia wyżej nóg automatycznie wzmacnia jego plecy, a dobre ustawienie drągów ćwiczy rytm i regulowanie wykroku. Trevor uwielbia pracować na drągach, jak tylko je widzi, od razu zbiera się w sobie i energiczniej idzie do przodu. Księżniczka... cóż, jak każda baba ma swoje humory i odmienne stany świadomości. Czasem jest się w stanie poskładać na jednym drągu w stępie, czasem pięknie sunie po kawaletkach ustawionych odpowiednio do jej długich nóg.



Natural - dużo pracuję metodami naturalnymi, ale proszę nie mylić mnie z mistycznym naturalsem, który stoi pół godziny przy koniu i czeka, aż się zwierze wyrazi. Natural dla mnie to przede wszystkim możliwość nawiązania relacji z moim zwierzęciem na zasadach zbliżonych do tych panujących w stadzie. Osobiście stosuje mieszankę elementów Monty Robertsa, Bucka Brannamana i Clintona Andersona. Dużo tam ruchu, mniej czekania na konia, zgodnie z prostą zasadą - kto kontroluje tor ucieczki, ten kontroluje konia. Drugim motto, które wyznaje jest - karą jest niewygoda, nie agresja i okazywanie swojej frustracji.
Dzięki pracy naturalnej mam konie, które są do mnie przywiązane, znają mnie i nie boją się. Ufają mi na tyle, że grzecznie stoją, gdy coś na nich montuje, a gdy przesadzam w swoich eksperymentach, najwyżej się odsuną, ale nigdy nie zaatakują. Reagują na głos, zatrzymują się i  wracają, gdy je o to proszę, co bardzo ułatwia sprawę po glebie w terenie. Pracując na luzie jestem też w stanie bawić się z nimi, obserwować je w czasie swobodnego biegu, odgadywać ich emocje i pragnienia. Mogę też puścić je razem i zachęcić do wspólnego biegania, co wzmacnia więź między nimi, a mi ułatwia codzienną obsługę tego zmutowanego tandemu.


Praca na uwiązie - gdy już całkiem nie wiadomo co zrobić, bo koń kulawy, wszędzie gruda, zimno, ciemno i do domu daleko. Biorę wtedy takiego kopytnego na sznurek i łażę, zatrzymuje się, cofam, kręcę kółka i wymagam odstępowań. Do takiej pracy potrzebuje mało miejsca, od biedy mogę to robić nawet na stajennym podwórku pod jedną latarnią. Koń uczy się reagowania na dotyk i komendy, mogę go zmotywować do rozciągania poszczególnych partii mięśni przez stretching czy uciskanie niektórych mięśni. Gdy pomocą naukową są marchewki, wtedy konie całe aż garną się do roboty. Taki lekki rozruch można robić nawet z najbardziej rozpadającym się emerytem, a kontrolowany ruch całego ciała bardzo dobrze wpływa na jego dobrostan. Przy takiej pracy dodatkową zaletą jest przyzwyczajenie konia do dotyku po całym ciele i nauka reakcji na nacisk.



Spacer - często biorę swoje konie na spacer. Tak po prostu, sznurek, koń i ja. W las, między parkany gdzie nas oczy zaniosą. Konie jako zwierzęta stadne boją się iść gdzieś same, więc zanim ruszę w teren (a zazwyczaj jeżdżę sama), oswajam pobliskie ścieżki z koniem w ręku. Mogę wtedy wleźć w krzaki, trochę popaść, połazić po górkach i gałęziach, odczulić na dziwne widoki i dźwięki. Koń, jeśli tylko szanuje i lubi swojego człowieka, chętnie za nim podąża, więc to bardzo dobra metoda na sprawdzenie wspólnej relacji.

Takie to metody pracy z mutantami stosuję ja. Nie mam karuzeli, nie zawsze mogę wsiadać a oddanie moich koślawców komuś w trening nie ma zbytnio sensu. Dzięki pracy one są bezpieczniejsze i spokojniejsze w trakcie codziennych zabiegów i obsługi, nie reagują paniką na każdą zmianę w otoczeniu i nie ma problemu ze zrobieniem przy nich czegoś nietypowego. No i się nie nudzą...
Chyba też im się podoba, bo jak idę na padok po któreś gniade futro ze sznurkiem, to nie uciekają gdzie pieprz rośnie .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz