czwartek, 5 stycznia 2017

Natural Bullshit ?

Natural horsemanship vs Naturalsi... Historia stara jak świat z wieloma ciekawymi odsłonami.

Z założenia Natural miał być alternatywą dla brutalnego i sztywnego sposobu traktowania koni w tzw. Klasyce. Łamania psychicznego koni podczas zajeżdżania, nienaturalnych i niedostosowanych do fizjologicznych potrzeb warunków wychowu, nieetycznego zachowania niektórych trenerów i jeźdźców.

Z własnego jeździeckiego dzieciństwa pamiętam, że konie stały głównie w boksach, często przywiązane na stanowiskach, wychodziły ze stajni tylko na jazdy. Dopasowywanie siodeł czy rodzaju kiełzna do konia, jeźdźca czy charakteru pracy było mrzonką, wszystkie wierzchowce traktowało się dokładnie tak samo i wymagało od nich dokładnie tego samego. Nie znałam się jeszcze za bardzo na koniach, jednak coś podpowiadało mi, że to nie wyczerpuje tematu i jest niepełnym spojrzeniem na sprawę relacji ludzko - końskich.

Potem obejrzałam jakże fachowy film - zaklinacz koni. W między czasie spędziłam kilka razy wakacje w Bieszczadach, mając szansę obserwowania stada w jego prawie naturalnym środowisku, żyjącego swoim życiem i swoim rytmem. Miałam również okazję zajeżdżać świeżutkiego hucuła, metodą prób i błędów starając się z nim dogadać. Te doświadczenia i obserwacje skierowały mnie na tory myślenia naturalnego, poszukiwania wskazówek i objaśnień metod, tak by nie działać po omacku.

Przeczytałam kilka książek, obejrzałam kilka filmów instruktażowych, próbowałam swoich sił na wielu koniach... Mam wrażenie, że coś tam z tego naturala liznęłam, że umiem się w miarę zorientować w komunikatach jakie mi kopytny wysyła i nawet łamaną końszczyzną jakoś mu odpowiedzieć. Najwięcej oczywiście nauczył mnie Trevor, wielokrotnie wyganiając z Roundpenu i pokazując boleśnie wszystkie błędy mojego rozumowania...

Przyglądam się prężnie rozwijającemu się ruchowi naturalnego podejścia do jeździectwa w Polsce i niestety wydaje mi się, że coś poszło nie tak... Naturalsi w Polsce bardzo daleko odpłynęli w swoich rozważaniach od podstaw, które wyznaczają amerykańscy, australijscy i europejscy zaklinacze.

Jak wygląda Natural na świecie? W skrócie, konie to zwierzęta stadne. Jeśli przekonamy naszego konia, że może stworzyć z nami stado i ustawimy w tej dwu istotowej grupce prawidłowe relacje, używając języka i gestów dla konia zrozumiałych, proces zajeżdżania i praca będzie sprawiała mniej problemów. Najważniejsze jest to, aby szanować naturalne potrzeby konia, takie jak potrzebę bycia w stadzie, które zapewnia bezpieczeństwo, potrzebę ruchu, indywidualne podejście do treningu i uwzględnianie cech danego zwierzaka w pracy. Przekazywać komunikaty w sposób jasny i zrozumiały dla zwierzaka, posługując się gestami i zachowaniami podobnymi do tych w końskim stadzie, nie przenosić swoich frustracji na wierzchowca, wymagać rzeczy zgodnie z poziomem jego wyszkolenia, a nie od razu przysłowiowych piruetów w galopie albo lotnych zmian nogi.


Zaklinacze, szczególnie z USA, pracują z końmi ranczerskimi, które mają być niezawodne, bezpieczne, uważne i szybkie w reakcjach. Proces zajeżdżania często jest dla konia męczący, bo się zwierzak musi nieźle nabiegać, i nie rzadko konisko sznurkiem po zadzie zarobi, jak ma pomysł dominowania człowieka, albo ociąga się z reakcją na sygnał. Pomimo tego że konie z roundpenu schodzą mokre jak szmaty, to krzywda się im nie dzieje. Przede wszystkim mogą zrozumieć, o co się je prosi, bo język jest dostosowany do ich sposobów komunikacji. Ale nie ma tam miejsca na cackanie się i czekanie, aż się koń wyrazi...

No właśnie, koń co stoi i musi się wyrazić, czyli polska wersja Natural horsemanship... Koń, co jak nie chce podać nogi, to jest to jego autonomiczna decyzja i należy, w duchu poszanowania jego osobowości, dać mu czas na zmianę zdania... Trening opierający się na dawaniu dużej ilości snaków, spacerowaniu z koniem tam, gdzie nas koń prowadzi, czekaniu godzinami na jego odpowiedź (bo przecież ma być to relacja partnerska, więc wysyłamy komunikat i czekamy na odpowiedź...).
Generalnie polski Natural to w większości otłuszczone, rozpieszczone koniska, ich trzęsące się nad każdym kamyczkiem na ścieżce właścicielki i kupa drogiego sprzętu, koniecznie opatrzonego odpowiednimi certyfikatami firm Parelli, JNTB itd... Koniki werkowane naturalnie i ubierane w buciki, kantarki sznurkowe z futerkami z wełny medycznej i bezglutenowe snacki dla koni z owsa BIO bez GMO...


I ja nie mam nic naprzeciwko. Każdy, kto ma konia, może sobie z nim robić co mu się podoba, o ile oczywiście nie okłada go grabiami na dzień dobry i nie głodzi w zaciszu domowej stodoły. Wydaje mi się jednak, że to co Naturalsi robią ze swoimi rumakami jest bardzo daleko od relacji ustanawianych w końskich stadach. W stadzie nie ma demokracji i czasu na wyrażanie siebie. Jak podejdziesz w złej kolejności do wody - łomot. Jak powąchasz pierwszy ogiera po łopatce - łomot, jak zły humor klaczy alfa, bo ją mucha w zad ugryzła - łomot, łomot, łomot. Kopyta śmigają na wysokości końskich uszu, zęby zdzierają kłaki z grzbietów i błyskają białka oczu. Członkowie stada muszą się nieźle pilnować, żeby nie podpaść komuś wyżej w hierarchii i nie dać się zbałamucić komuś niżej. Stado to ciągła walka o pozycję, to jest absolutnie NATURALNE dla tych zwierząt. A karą jest zmuszenie do ucieczki, odgonienie od jedzenia albo wody, a w skrajnym przypadku - wykluczenie ze stada.


Reasumując, gdzieś coś w Polsce poszło nie tak. A najgorsze jest to, że jak tłumaczę za pomocą linki mojemu kopytnemu, że nie wolno na mnie wchodzić i mi się to nie podoba, momentalnie pojawiają się Obrończynie końskiej psychiki i Piewcy humanistycznego jeździectwa, krzycząc na mnie, że tak nie wolno! Nie wolno go bić! 
Ale on mnie gryźć i na mnie wleźć to już może?

Najśmieszniejsze natomiast jest coś jeszcze innego... Jak przychodzi smutny moment pakowania takiego naturalnego synka do przyczepy, albo naturalnej córeńce trzeba krople do oczka wpuścić, to jakoś zawsze kończy się to na dutce albo sedacji... A moje "biedne, zahukane i maltretowane psychicznie" rumaki stoją grzecznie i akceptują większość zabiegów...

A na koniec Nette... wyraża się w temacie zakładania kantara*

*Nette tak ma, że zadziera łeb do góry, stojąc przy tym zupełnie spokojnie, i łypie sobie oczkiem na stojącą poniżej osobę. Jak tylko pogłaszcze się ją po łbie, pokaże snaka albo poprosi o skończenie foszunia, daje sobie spokojnie założyć wszystko z głową na bardziej osiągalnych dla ludzi pułapach. 175 cm w kłębie robi swoje :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz