środa, 9 stycznia 2019

Ruda sportmaszyna

Gościnnie na blogu o Gniadych mutantach zawita na chwilę kasztanowa sportmaszyna.

Słowem wstępu:

Sport hors Jaron należy od jakiegoś czasu do mojej przyjaciółki, która to pchana niewiadomą siłą (na pewno nieczystą) postanowiła sobie zakupić konika rekreacyjnego z możliwością małego sportu. Będąc po dłuższej przerwie w jeździectwie, niezbyt pewna swoich umiejętności, sprawdzała różne koniki przed zakupem - dzierżawiła na próbę, prześwietlała rentgenami, macała lekarzami i generalnie zachowywała się bardzo racjonalnie jak na kupującego. Aż do momentu kiedy spotkała Rudego i jak zwykle cały rozsądek poszedł się paść.

Pamiętam jak spotkałam go pierwszy raz w naszej starej stajni: chude toto, jakieś takie kasztanowato- spłowiałe, szyi brak, dupy brak i panika w oku. No nie ukrywam, że mnie nie urzekł... Ale o gustach się nie dyskutuje, mój najpiękniejszy koń też nie wszystkim się podoba.

Początki obserwowane z grzbietu konia obok nie były proste. Jaronek był mało stabilny emocjonalnie, chodził spięty jak agrafka, potrafił brykać w bliżej nieokreślonych okolicznościach i robił problemy z rzeczy totalnie normalnych... Na przykład zakładanie kantara. Albo wejście na myjkę... Nie bo nie, zatnę się, zabiorę łeb i tak się będę wyryjać!

Jednak przyznać trzeba, że upór, determinacja i worki pieniędzy wywalane na diagnozowanie, masowanie, dobór sprzętu i treningi opłaciły się i teraz ta para prezentuje zupełnie inny obrazek.

Rudy dziś...

Dziś ta para przeszła niesamowita ewolucję. Ich przykład utwierdza mnie w przekonaniu, że dobry trener i sumienna robota na prawdę dają efekty i są warte każdych włożonych w nie pieniędzy. Przede wszystkim bardzo poprawił się styl jazdy, umiejętności i pewność siebie jeźdźca, a poprzez dobrze dobrane ćwiczenia udało się również znacznie poprawić postawę i muskulaturę samego konia.

Jaron nie jest już tym samym rudym wypłoszem z zadartym łbem, teraz to całkiem okrągła i miła dla oka sport maszyna, a wraz ze swoją właścicielką pomykają coraz bardziej zbornie i w dużo większej harmonii.

Jak już pisałam, miałam okazję wsiąść na Rudego w Nowym Roku. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, bo jest on prowadzony zupełnie inaczej (z powodu swoich problemów z mózgiem i kręgosłupem) niż moje konie pod względem kontaktu. Pomijając siodło, które jest dla mnie za małe i trochę utrudniało mi pracę, oraz moją wtórną klaustrofobię spowodowaną wiecznym lękiem o to, że kucka wpierniczy się w ścianę, było całkiem miło. Nie spadłam (to już sukces), byłam w stanie zmotywować Rudego do poruszania się w trzech podstawowych chodach ( jestem z siebie dumna) i nie wpadłam na żadną ścianę.

Co działa inaczej?
Przede wszystkim kontakt. Siedząc na Jaronie miałam wrażenie, że on jest tak zaabsorbowany przebieraniem nogami, że zdaje się nie zauważać mojej obecności na siodle. To nie jest tak, że uciekał spod siodła, jak to miała w zwyczaju Lady, ale nie zadawał pytań i nie czekał na odpowiedź. Lepiej lub gorzej reagował na moje sygnały które były mało dla niego precyzyjne, ale nie czuć było w tym dialogu, raczej wykonywanie rozkazów. Na Jaronie wszystko działo się też trzy razy szybciej niż na moich koniach, ale nie wiem czy to kwestia jeżdżenia na hali i bliskości ścian, czy też tego, że on ma dość krótki wykrok. Do tego jest on przyzwyczajony do dużo silniejszego kontaktu i krótszej wodzy niż moje rumaki, co na początku było dla mnie nie do przeskoczenia. Trochę jak jazda na koniu autystycznym... to chyba najlepsze określenie jakie mogę wymyślić.

Zgodnie z zasadą "Fajny film, ale ja bym go przemontował", Rudy jest bardzo przyjemnym koniem, ale między nami nie styka. Pewnie przy dłuższej współpracy dało by radę osiągnąć jakiś consensus, ale na dzień dzisiejszy ja się czuję jak na koniku na biegunach po dużej dawce koksu, a on nie ogarnia o co mi chodzi :P

Niemniej jednak chylę czoła do obu N. za pracę jaką zrobiły nad Rudym, bo z wybitnie brzydkiego kaczątka zrobiła się już cielęcinka, na której można oko zawiesić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz