wtorek, 15 grudnia 2020

Zwolnij...

 Ostatnio wpadłam na dość szalony pomysł powrotu do treningów jeździeckich. Skłoniło mnie do tego kilka spraw: 

- po pierwsze nuda, bo ile można wsiadać na tego dziadka i kręcić się w kółko bez pomysłu? Albo lonżować? No bo na bardziej ambitne przegonienie mu futra, zrobienie energicznej sesji naturala albo skoków w korytarzu to już nie możemy sobie pozwolić w związku z koślawą nóżką.

- po drugie covid - bo rynek usług trochę przez to skapcaniał, a że mam kilkoro znajomych trenerów to może ich tym sposobem wesprę.

- po trzecie chciałam zmotywować do roboty jeźdźca Turbokuca, bo Turbokuc ma jeszcze przed sobą przynajmniej kilka lat prawdziwej aktywności :)


No i tak jakoś zgadałam się z Sylwą Kubiak ( Siostry Kubiak - z miłości do jeździectwa) i umówiłam się na trening dla nas i TurboTeamu.

Sam trening bardzo przyjemny. Sylwia z perspektywy siodła potwierdziła moje przypuszczenia, że rumak zwrotny niesłychanie, ale sztywny jak kłoda i woli wpaść w zakręt niż się wygiąć. Zadała nam dużo pracy domowej i tak zaczęliśmy ćwiczyć i gimnastykować starego konia.

TurboTeam też dostał swoją dawkę zadań, więc teraz przynajmniej raz w tygodniu wieczorem motywujemy się nawzajem i wsiadamy "na poważnie" a nie tylko spuszczamy energię z naszych kopytnych.

Jakie są tego skutki? Musiałam skombinować nowe wędzidło, bo na czance ciężko się pracuje na placu. Wybrałam taki patent: 

Trevor świetnie zareagował na czankę z rolką z lekkim portem. Nienawidzi zaś wędzideł prostych i pojedynczo łamanych. Zaryzykowałam więc rozwiązanie, w którym będzie miał dużo miejsca na język i dość krótkie ścięgierze, by kiełzno układało się maksymalnie anatomicznie w pysku. No i był to strzał w dziesiątkę, bo się chłopakowi bardzo spodobało.

Nawet podczas trudnych dla niego ćwiczeń ( najtrudniejsze jest przejście w dół bez utraty wygięcia...) przy moim dość zdecydowanym sygnale nie rozdziawia pyska i nie walczy z wędzidłem, a pracujemy bez nachrapnika*.

No i tak sobie dreptaliśmy w stępie i kłusie, coraz więcej kłusa, troszkę galopu... Wiadomo, że mamy lepsze i gorsze dni, bo czasem wilgoć, ziąb i stare kości skrzypią. Miesiąc temu udawało się przelecieć galopem kółko w lewo, zagalopować na kilka kroków w prawo, ale absolutnie nie cisnęłam. 
Oprócz pracy i gimnastyki zaliczaliśmy raz na tydzień wypad do lasu dla odstresowania. Tam też dużo stępa, trochę kłusa a przy dobrych wiatrach i idealnej nawierzchni nawet kilka metrów galopu.

No i tu zaczął się problem, bo od dwóch tygodni Trevor ponosi w terenie. Tak, mój stary koń znów zaczął być narwanym folblutem, chodzi po lesie i szuka pretekstu, żeby odpalić wrotki. Do tego bryka, wyrywa się i ma z tego znakomitą zabawę!
A co na placu? Na placu zaczęliśmy znów szlifować zagalopowania ze stępa, latamy po kilka kółek równym galopem w lewo i całe koło w prawo. Noga nie spuchnięta, chód w miarę równy, koń zadowolony...
Czyżbym znów musiała obciąć treściwą, bo mi konisko roznosi?

Wspomnienia z letnich terenów


*osobiście uważam, że w 99% przypadków nachrapnik stosowany jest w celu tuszowania niestabilnej ręki jeźdźca, źle dobranego sprzętu, dyskomfortu i buntu konia. Otwieranie pyska podczas jazdy nie jest problemem a objawem. Zamknięcie pyska mechanicznie jest tylko zatuszowaniem objawów a nie rozwiązaniem problemu.


sobota, 5 grudnia 2020

Powrót Wróżki Zębuszki

Dawno nie pisałam, bo dzieć jest wybitnie absorbujący, ale to wcale nie znaczy że u Pana Konia nic się nowego nie dzieje. Dzieje się i to bardzo...

Jakoś pod koniec wakacji znów zauważyłam zmemłane kołtunki z siana wyplute a to na padoku a to znów w boksie. Jako że w pierwszych dniach września miał do nas wrócić z wygnania pan Harmoniusz, to uznałam że z dentystą poczekamy na Ogra i zrobimy od razu wszystkie trzy razem z Turbokucem. Ze skutkiem natychmiastowym wdrożyłam jednak dokarmianie Trevora trawokulkami, wychodząc z założenia, że jak się nażre papką, to siana mniej będzie jadł i mniejsza będzie szansa na zatkanie.

Skonsultowałam się z drugą znajomą, co to ma konia już zupełnie bezzębnego i żywionego jedynie na pokarmie półpłynnym. Po krótkiej rozmowie ustaliłam dawki i najlepszego dystrybutora kulek mocy i stało się - mój koń zaczął jeść przecierki dla dziadków.


Nauczona doświadczeniem poprzednich stajni wystosowałam odpowiednią kolorową rozpiskę, co by nie było wątpliwości ile, czemu i jak mu dawać.

Jakoś we wrześniu przyjechał znany już pan doktor od szczerbatych koni. Jak zawsze zrobił pełen wywiad i potwierdził słuszność wizyty, bo kręcenie kulek i nawracające biegunki to niestety głośny alarm zębowy w przypadku koni starszych. Pan doktor ostrzegł, że pewnie będzie znów coś do rwania, na co mój portfel zaskrzypiał żałośnie, ale nie ma że boli, kochasz to płać.

Jak zwykle dwa strzały w żyłę, rozwieracz i jedziemy. Pan doktor popatrzył, pomacał, poruszał i się zdziwił. Nie dość że nic do rwania, to jeszcze ten trzeci co był zeszłym razem dyskusyjny jakimś cudem usadził się w szczęce. Wyrównał więc wszystko, zeskrobał kamień i wypisał fakturkę relatywnie małą*. Pochwalił wprowadzenie trawokulek i przyznał, że górna powierzchnia zębisk Trevora jest już absolutnie pozbawiona właściwości ciernych, więc nie ma szansy na prawidłowe przerzucie. Zostają przecierki, świeża trawa i potraw w ramach siana.


Po wizycie doktora oraz systematycznym podawaniu trawokulek Trevor całkiem ładnie się zaokrąglił, zauważalnie mniej siana pobiera i jest bardziej wybredny. Zniknęły zupełnie problemy sraczuszki, więc nie dość że mamy czysty i piękny ogon, to jeszcze derki nie są wiecznie obfajdane co w sezonie jesienno-zimowym jest kluczowe dla mojego i jego komfortu. Generalnie trawokulki to dla starszych koni produkt ratujący życie. Polecam wszystkim!!! 

A zaokrąglony Trevor na koniec lata wyglądał tak:


*nadal większą niż zazwyczaj wydaję na swojego dentystę...

wtorek, 11 sierpnia 2020

Starość

 Starość to temu stwórcy nie wyszła. 

A może wręcz przeciwnie? Jest piękna, jeśli pod odpowiednim kątem na nią popatrzeć?

Bycie właścicielem starego konia niesie ze sobą pełne spektrum emocji, od bezgranicznej radości po bezdenny smutek. To czas, gdy rzeczywistość mówi "sprawdzam" w rozgrywce z twoją osobowością, hierarchią wartości i siłą woli.

Stary koń, szczególnie taki, z którym spędziło się wiele lat, zna cię na wylot. Ty też znasz go na wskroś, jesteś w stanie w ułamku sekundy ocenić jego stan psychofizyczny i przewidzieć jego zachowanie. W październiku tego roku przekroczę magiczną granicę, gdy moje życie z Trevorem będzie już dłuższe od mojego życia bez niego*. Trochę jest tak, że jego obecność wrosła we mnie i nie do końca umiem sobie wyobrazić mój świat i mnie samą bez niego. Ponad 17 lat razem, to dłużej niż moi rodzice byli małżeństwem...

Z psami i kotami jest inaczej, one niestety żyją krócej. Przy okazji jesteśmy wszyscy drapieżnikami, więc nawiązanie i utrzymanie więzi między naszymi gatunkami jest trochę prostsze. Z końmi jest trudniej - są zwierzętami uciekającymi, stadnymi, przez wielu ludzi traktowanymi trochę bardziej jak rower niż osoba. Są duże i nieprzewidywalne, niebezpieczne i "głupie". Wiele osób, nawet w świecie jeździeckim, nie umie nawiązać z nimi w pełni satysfakcjonującej relacji.

Wszystkie te okoliczności sprawiają, że jak już się jest z tym kłapouchem tyle lat, jak się już zdobędzie jego zaufanie i zaufa jemu, jak już czujecie się nawzajem w warstwie molekularnej... to jest to cholernie zajebiste. I równie cholernie zajebiście boli świadomość, że macie już tylko kilka chwil razem, bo On raczej się już zwija z tej perspektywy czasoprzestrzennej.

Stary koń zna drogę - mówi stare chińskie przysłowie. I to prawda, one mają swoją unikalną mądrość i warto czasem zatrzymać się w swoim byciu właścicielem i jeźdźcem, usiąść obok i posłuchać co mają do powiedzenia. Więcej współpracować, mniej narzucać. 

Być razem, nie koniecznie użytkować. Obserwować i uczyć się akceptacji świata, akceptacji siebie, stoicyzmu. To chyba najważniejsza lekcja od starego konia.

Jestem wdzięczna za każdą kolejną godzinę z moim wierzchowcem. Spędzamy czas głównie na myciu jego obsranego zadka, czyszczeniu popękanych kopyt i jedzeniu. Zamiast fajnych czapraczków wydaje góry pieniędzy na weterynarzy i pasze, ale wszystko to jest nadal małą ceną za czas z nim. Bardzo bym chciała, by każdy koń miał szansę na taką starość jak Trevor, bo to im się należy po wszystkich latach wożenia naszych tyłków. Bardzo bym też chciała, by każdy jeździec przeżył starość swojego konia, bo to uczy ważnej w życiu pokory i odpowiedzialności.  

*bez niego jako mojego prywatnego konia, bo licząc z jego latami w kursie, to już nam stuknęło.

wtorek, 19 maja 2020

Update

Kontrolę nogi pana konia mieliśmy zrobić w czerwcu, po moim wyźrebieniu i dojściu do sprawności.

Jednak źrebię nie poczekało na swój termin i w dość nagłych okolicznościach postanowiło przyjść na świat, także Ja już jestem na końcu dochodzenia do sprawności, teraz tylko czekamy na Pana Konia.


A co u pana konia? Wiosna już definitywnie przyszła, więc sierść odeszła w zapomnienie. Z ofutrzałego hucuła wyłonił się piękny smukły folblucik. Oczywiście nie odbyło się to bez mojego wkładu, tumanów kłaków fruwających po całej stajni i wielu godzin machania przeróżnymi szczotami.


W oczekiwaniu na czerwiec i wyniki konsultacji nadrabiamy kondycję. Zgodnie z zaleceniami pani doktor zasuwamy więc w długie piesze tereny, podczas których mamy różne ciekawe przygody... A to nas zaatakuje starszy pan z krwiożerczym jajnikiem, a to zasadzi się na nas zza krzaków kilkulatka biegająca po łące z wielkim dmuchanym fotelem.
Muszę przyznać, że jak na ostro wystanego konia pełnej krwi, to Trevor trzyma fason i wykazuje się całkiem sporym opanowaniem. Tylko nam się wchodzenie do wody zepsuło, a nie do końca jest jak nad tym popracować bez wsiadania albo moczenia człowieka.


Czekamy też na taki prawdziwy upał, żeby się wreszcie po całości wykąpać i na dobre pożegnać zimowy syfek i łupież, niestety prognozy jeszcze nie są w tej kwestii jednoznaczne.

Z planów na przyszłość - jak nam pani doktor pozwoli wsiadać, to kupujemy nowe siodło.

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Wizyta kontrolna

Gdzieś w międzyczasie i ferworze walki z rezydentem w moim brzuchu, wszechobecnym wirusem w świecie i przygotowaniami do wyźrebienia zapomniałam napisać, że mieliśmy kontrolną wizytę naszej najlepszej pani doktor od nogi.

Pani doktor nie do końca była chętna żeby przyjeżdżać, bo uważała, że to tylko wyciąganie z klienta kasy i na kontrolę to może gdzieś w okolicy maja, ale Dziadek tak dawał ostatnio popalić, że uznałam iż należy go skonsultować i zacząć puszczać z Turbokucem czy wdrażać do roboty, bo mu z nudy mózg rozniesie. No więc pani doktor dała się uprosić i przyjechała.


Na wstępie pochwaliła, że konisko mimo wieku i stania dobre 4 miesiące w sumie nie straciło na wadze i wygląda całkiem przyzwoicie (w kąciku serduszka spuchłam z dumy...). Następnie poprosiła o przespacerowanie się po prostej stępem i kłusem. W kłusie się nie udało, bo najpierw kolega wywalił barana a potem puścił się kawałek galopem, więc doktor odpuściła oględziny w ruchu z obawy o moje zdrowie.

Na USG wyszło natomiast, że koń to mutant certyfikowany, bo międzykostny już całkiem zrośnięty, boczne więzadła które się rozwlekły raczyły się zwlec do pierwotnej długości a zerwane ścięgno jest nadal zwichnięte ale już w zasadzie posiada ciągłość.

Generalnie koń będzie koślawy, będzie zapewne trochę utykał i raczej już do zawodów mi go weterynarz nie dopuści, ale żyć bez bólu da radę. Na nogę na pewno nie zejdzie.

Jakie mamy zalecenia - stęp ile wlezie bez obciążenia. Można wpuszczać do kumpla, tylko żeby nie szalały za mocno. Zerwać sobie tego raczej drugi raz nie powinien, a poza tym "Rób co robiłaś, bo najwidoczniej to działa". Po wyźrebieniu, gdzieś w okolicy czerwca mam przysłać filmik ze stępa i kłusa i pewnie będę mogła znów wsiadać na dziada na spacerki stępem.

Generalnie to po wizycie i uszczupleniu własnego portfela o kolejne kilka stówek orbitowałam ze szczęścia kilka centymetrów nad ziemią. Plan minimum zakładał żeby żył chłopak bez bólu. W pesymistycznej wersji byłam przygotowana na jego eutanazję, gdyby okazało się że jego dalsza egzystencja będzie się wiązać z ciągłym bólem. Plan umiarkowanie optymistyczny zakładał, że będzie go można na lato wypuścić na łąki, ale pewnie na osobnej kwaterze, żeby mu nikt krzywdy nie zrobił... No i może że jeszcze z nim w ręku i z wózkiem przed sobą pójdę na spacer.

Możliwy jest plan maksimum - łąki z kumplem, wsiadanie w wakacje.

Kocham tego konia. Wracamy do pracy ( w stępie).

DIY Paśnik wersja 2.0

Niestety wersja Paśnika 1.0 nie przetrwała próby zębów naszych kochanych szkrabów. Siatki motocykowe okazały się zbyt słabe - najpierw skapitulowały haczyki a następnie same linki, które konie po prostu pogryzły.

Nie poddałam się jednak w próbach utrzymania padoków wolnych od rozwalonego siana i postanowiłam podejść do tematu na poważnie. Wyciągnęłam więc z zakamarków mieszkania taśmy transportowe i poszyłam siatki na wzór tych używanych w lotnictwie:


Mocowane na karabinki o wytrzymałości 120 kg, poszyte z taśm nylonowych o nośności do 300 kg powinny dać przez jakiś czas radę zębiskom naszych kucyków. Przynajmniej taką miałam nadzieje...




Jak się okazało taśmy i karabinki dały radę. Nie wytrzymały natomiast haczyki oczkowe, którymi przymocowałam linkę konstrukcyjną do opony, gdy Trevor (najprawdopodobniej) wsadził nogę do opony i zaczął w panice uciekać, rwąc wszystko radośnie i przewlekając cały paśnik dobre kilka metrów dalej...

Na szczęście kupiłam większe i mocniejsze haki oraz dorobiłam dla panikarza sznureczek bezpieczeństwa, który w razie zaplątania po prostu się urwie nie rozwalając całej konstrukcji przy okazji. Konie specjalnej troski muszą mieć specjalne rozwiązania....


U Kuca w siatce puścił jeden szew, ale nadal działa więc jeszcze się nie zdecydowałam na naprawę. Jak rozwali bardziej to się za to wezmę.


czwartek, 5 marca 2020

DIY Paśnik

Nasze kochane konie słyną z robienia bajzlu na padoku. Ulubionym obiektem syfienia jest oczywiście sianko, które można elegancko rozwlec, wdeptać w błotko a następnie zasikać lub walnąć tam piękną kupopiramidę.

Oczywiście potem ( ku rozpaczy obsługi i właścicieli) stać należy nad tym pobojowiskiem z miną głodzonego konika i żebrać o więcej... tylko po to by rozwlec na większym terenie i powtórzyć wszystkie powyższe.

W celu ograniczenia syfienia podjęliśmy próby zmontowania paśników. Na początku były to wielkie opony od traktora z podbitą od spodu folią, w które ładowało się siano. Pomogło tylko na chwilę, bo bardzo szybko konie nauczyły się wyciągać siano ze środka i rozrzucać je wokół opony. Sukces połowiczny - więcej zjadały niż wdeptywały w ziemię, oraz rozwleczone siano było na mniejszym obszarze, ale nadal robiły bałagan.

Paśnik z opony i syfek wokół
Pomysłowy Dobromir uznał że dość sprzątania i wywalania zabrudzonego siana i zmontuje im siatki! Tylko jak zamontować siatkę na oponę i to jeszcze tak, żeby dało się ją łatwo zdjąć w celu dołożenia siana? Z pomocą przyszły motocyklowe siatki elastyczne, kawałek linki, najtańsze karabinki i kilka haczyków oczkowych.

Wersja 1.1 - siatka na haczykach fabrycznych - przetrwały godzinę... zastąpione karabinkami

Turbokuc nieszczęśliwy, nie da się syfu robić...


piątek, 14 lutego 2020

Wróżka zębuszka

Siedzę sobie w stajni i z nudów (oraz bezdennej miłości) patrzę czy mój koń równo żre siano... Patrzę i patrzę, a tu nagle z końskiej mordy ślinotok, potem jakieś takie dziwne kręcenie ryjokiem aż w końcu zwrot jakiejś zmemłanej do połowy garści siana.

Źle...

Nie zastanawiając się ani minuty dłużej wykonałam telefon zaufania do znajomej od jeszcze starszego konia, który zębów już prawie nie ma:
- Ratuj, dentysty od spróchniałej gęby nam trzeba, Trevor kręci kulki!
Dostałam natychmiast namiar na doktora specjalizującego się w koniach bezzębnych i ratowaniu tego co tam się jeszcze cudem trzyma. Łut szczęścia sprawił, że nawet miał termin w granicach kilku dni, więc umówiłam się na wizytę.

Dlaczego u staruszków zęby są tak ważne? Dlaczego dokonałam takiej paniki na widok jednorazowego kręcenia paszczą? Konie są roślinożercami i mają jednokomorowy żołądek, który dzieli się na dwie części. Treść raz połknięta nie ma już powrotu. Jeśli koń nie ma czym gryźć i mielić pobieranego pokarmu i łyka takie nie do końca rozdrobnione fragmenty łatwo dochodzi do kolek lub zatkania czy zadławienia. Paradoksalnie kolka to pół biedy, bo się nie zdycha na nią w kilka minut ( tylko w kilka godzin w okropnych boleściach, ale powiedzmy że daje to jakąś szansę ludziom na reakcję i zorganizowanie pomocy). Najgorsze jest chyba zadławienie, gdy temu koniowatemu odcina możliwość chwytania powietrza... No bez tlenu to żaden ssak długo nie pociągnie.

Wracając do wizyty. W umówiony dzień na umówioną godzinę w stajni zjawił się pan doktor. Młody dość, bardzo konkretny i sympatyczny w kontakcie. Co zawsze jest dla mnie na plus - dokładnie wypytał o konia, o okoliczności, o to jak się zachowuje przy tego typu zabiegach i nie dyskutował z moją prośbą - dwie dawki na wstępie dla jełopa, bo mu rozwieracza nie założymy.



Trevor dostał w żyłę, wara opadła, rozwieracz wylądował na paszczy i pan doktor uzbrojony w latarkę i rękawiczki zaczął grzebanie w paszczy... a tam same dziwy

Pomijając temat za długich siekaczy, które niczym dźwignia prosta wywierają coraz większy nacisk na szczękę i powodują ból - do skrócenia, ostrych krawędzi zębów pomimo korekcji 5 miesięcy temu - do poprawy, oraz kamienia nazębnego, pan doktor znalazł dwa zęby do wyrwania.
Trzeci też się w sumie kwalifikował, ale ostatecznie został, bo nie ruszał się dramatycznie i nie miał odsłoniętego korzenia. Pierwszy ząb był całkowicie popękany i trzymał się w tej szczęce na słowo honoru, drugi natomiast miał odsłonięte korzenie i tworzyła się pod nim kieszonka, do której wlatywało żarcie, gniło i powodowało stan zapalny.




Cała impreza potrwała może 45 min, zęby spiłowane, dwa zepsute wyjęte. Oprócz dość obrzydliwych dźwięków wyrywania zęba ze szczęki i wątpliwego widoku kapiącej z pyska krwi poszło całkiem gładko. Ja trzymałam konia i podpórkę, pan doktor majstrował wielkimi obcęgami, koń nie oponował, bo był naćpany. Po wszystkim założona została plomba, podany środek przeciwbólowy i antybiotyk. Full serwis, płać i płacz.



Następna wizyta za pół roku.

Przy okazji dłubania w zębach pan doktor połechtał moje ego, chwaląc stan ogólny oraz poziom świadomości jako właściciela. Koń stary, wiadomo, kulawy na dodatek więc stoi, a jest okrągły i żwawy. Karmienie dobre, profilaktyka i leczenie ok - pan doktor pod wrażeniem. Przy okazji doktor sprzedał informacje, że biegunki u starszych koni mogą być spowodowane również złym przegryzaniem pokarmu, który nie dość rozdrobniony nie jest wystarczająco trawiony w jelitach i wymiata wszystko jak szczota... Zobaczymy, ja bym była wielce kontent gdyby nasz lejący problem troszkę się zmniejszył.

Wieczór spędziliśmy z koniem wybudzającym się powolutku z głupiego jasia, z krwią kapiącą z paszczy i psem, który koniecznie chciał mu tą paszczę wylizać do czysta. W akcie desperacji Trevor oczywiście położył mi ten okrwawiony pysk na kolanach, więc wracałam do domu wyglądając jak po jakiejś brutalnej zbrodni... A już od następnego dnia dziadek z nowym uzębieniem rzucił się na siano jak szalony :)


czwartek, 13 lutego 2020

Fizykoterapia part II

Gdzieś pod koniec stycznia wypadł nam termin na kolejną turę świecenia w konia magicznymi końcówkami. Udało się nawet ściągnąć do stajni naszą terapeutkę w celu ustalenia programu i planu zabiegów oraz weryfikacji postępów leczenia.
Tu muszę przyznać, że Dziadek zaskoczył wszystkich, bo nogi używa całkiem raźno*, w stępie dokracza i oprócz wygolonej giczy ciężko jest dopatrzeć się oznak niedawnego urwania wszystkiego.

Wiadomo, na ostrych zakrętach i w wyższych chodach już widać, że jest po kontuzji, ale jego tempo leczenia jest i tak imponujące. Może jednak jest dla niego jakaś nadzieja?

Trochę zmieniły nam się zabiegi - ta tura stała pod znakiem stanów przewlekłych i głębokiej relaksacji. Jak zawsze po laserze staw znów spuchł, ale tak ma niestety być bo trzeba rozbić paskudztwo które się tam nazbierało. Możliwe że po kontrolnym USG gdzieś pod koniec miesiąca spróbujemy jeszcze przystawić pijawki aby oczyścić resztę opuchlizny.

Ja wciąż podziwiam spokój i opanowanie mojego konia, który dzielnie znosi godzinny obóz cyganów w swoim boksie wraz z psem, kotem, ciocią zza ściany, pikającym i piszczącym sprzętem i dziką ilością toreb, paczek, stołków i skrzynek. Na starość ten folblut jest na prawdę grzecznym wierzchowcem... Może to prawda że one dojrzewają po 25 roku życia?



*kilka dni temu korzystając z ładnej pogody uznałyśmy z Koleżanką od Turbokuca, że można by się przejść na jakiś mikro spacer z końmi po lesie. Stępem i ostrożnie, bo przecież Trevor w pień kulawy no i zobaczymy jak daleko bo może zacznie go boleć czy coś... Po 5 minutach po wyjściu ze stajni żałowałam, że nie wzięłam go na wędzidle a podczas mijanki z panem na drodze zaprezentował przepisową Capriolę, próbując skosić panu czapkę zadnią nogą. Obcinam owies...

czwartek, 6 lutego 2020

Fontanna młodości... czyli (nie)rzadki problem

Zima jakaś taka beznadziejna, nie może się zdecydować czy będzie bardziej na plusie czy na minusie. Jak wiadomo końskie emeryty mają przy takich wahaniach temperatury problemu gastryczne, objawiające się... wodą z d*py.

Niestety Trevor jest w grupie ryzyka, jest staruszkiem, do tego ma za sobą karierę wyścigową, która zazwyczaj kończy się wrzodami no i jest folblutem. Jak wiadomo stare folbluty po torach to prosta droga do obsranego zadka.


W tym roku jest to dla mnie podwójnie paskudne zjawisko, bo Trevor musi chodzić w wysokim ochraniaczu na tył do którego sobie notorycznie fajda. No i codzienne zabiegi na tylnej nodze wymagają dodatkowego refleksu, żeby nie zostać obryzganym...

Walczymy jak możemy. Trevor jest suplementowany probiotykiem Baileys Digest Plus w zasadzie przez cały rok. Efekty są wymierne - epizody sraczkowe mamy już tylko w zimie, a nie przez cały rok przy każdej okazji. Ważnym elementem profilaktyki jest też systematyczne i częste odrobaczanie połączone ze sprzątaniem padoków i odkażaniem boksów - tu też jesteśmy na bieżąco.

W związku z moją większą świadomością problemów wrzodowych do diety została włączona sieczka na problemy gastryczne zawierająca dużo włókna i spowalniająca jedzenie. Owies ograniczony, zastąpiony częściowo muslie nisko skrobiowym, granulowanym jęczmieniem, lucerną.

Doraźnie natomiast wchodzi Diarri Stop Over Horse albo analogiczny preparat na biegunkę u cieląt z elektrolitami i taninami oraz dziką ilością probiotyków i substancji działających oczyszczająco i ściągająco na jelitka. Co jeszcze można zrobić? Nie wiem, ale jak się dowiem to pewnie to zrobię.


Z innych sposobów na walkę z lejącym się problemem jest zaplatanie ogona. Ładny dobierany warkocz pomaga w utrzymaniu czystości przynajmniej tej części konia, której pranie w okresie zimowym jest mega problematyczne. Trevor się na szczęście przyzwyczaił, ja mam trochę wyrzutów sumienia że robię z niego metroseksualnego konia, ale co poradzić? Do codziennych obowiązków oprócz sprzątania kuwety, zabiegów fizyko, poprawiania ochraniacza i ogólnego czyszczenia doszły więc rozplatanie i zaplatanie ogonka oraz mycie dupki ciepłą wodą... I tak czekamy sobie do wiosny.

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Kosmiczna technologia

Zgodnie z zaleceniami pani doktor wzięliśmy się za ostrą rehabilitację. W początkowym etapie w ruch poszła lampa i naświetlanie. Obowiązkowym wyposażeniem stajni stał się przedłużacz, a największym beneficjentem całego tego zamieszania był stajenny kot, który pokochał zabiegi grzewcze w boksie Trevora.



Chwilę później w ruch poszedł Fejsbuczek, odnalazłam najbliższą dostępną maszynę do świecenia w konia i zaklepałam termin wypożyczenia. Tuż po nowym roku umówiłam wizytę z fizjoterapeutką i rozpoczęliśmy fazę combo.
Bo teraz proszę Państwa to można sobie taką kosmiczną technologię wypożyczyć do stajni, że szczęka opada! Komputer pokładowy z funkcją laserów, magnetoterapii i ultradźwięków. Wbudowane programy, całkiem łatwa obsługa i za worek monet oraz kupę czasu można sobie konia naprawić.

Przynajmniej taką mam nadzieję, choć rokowania w sprawie giczy pana Trevora wciąż są ostrożne. Jednak nie załamujemy się i robimy co się da, by poprawić szanse na powrót do zdrowia i sprawności.

Muszę przyznać, że po raz kolejny pan Koń mnie zaskoczył. Cały cykl zabiegów trwał od 40 min do prawie godziny, w między czasie paćkałam go żelem do USG, obkładałam dziwnymi końcówkami, jeździłam mu po nodze głowicami, szurałam kablami, a on zachowywał się prawie perfekcyjnie spokojnie. Piszę prawie, bo czasem gdzieś mi nagle uciekał zadem, najczęściej w trakcie dzikiej szarży na psa wyjadającego mu resztki posiłku spod pyska... Ale powiedzmy sobie szczerze, kto by się nie wkurzał na takiego pasożyta?
I nasz boks zaczyna wyglądać jak centrum kontroli lotów NASA...
Oczywiście poza zabiegami mamy też zalecenie trzymania kończynki w cieple, co zapewnia nam ochraniacz transportowy z dodatkowym futerkiem. Generalnie to wreszcie mogłam sobie powydawać kasę na gadżety dla staruszka... Kupiłam piękne, wysokie transportery, choć najprawdopodobniej nie uda mi się ich użyć zgodnie z zastosowaniem ;)




wtorek, 7 stycznia 2020

Karcer party i kontrola uszkodzeń miękkich

Głównym zaleceniem wetów przy kulawiznach jest areszt boksowy. To dość logiczne, bo jeśli koń uszkodził nogę to miło by było jakby z niej mniej korzystał i dał się jej szansę zrosnąć, jednak wytłumaczenie tego zwierzęciu z natury uciekającemu jest dość problematyczne.
Przyjmuje się, że konie w boksie będą stać i jeść, czują się w miarę bezpiecznie i nie będą robić głupot, więc areszt to dobre rozwiązanie.

Niestety nie w przypadku naszego dzielnego Trevora, który zostając w stajni sam po prostu wychodzi z niego z drzwiami. A jak zawiasy nie puszczą, to górą. A jak nie ma opcji nad drzwiami to kopie w ściany próbując zrobić przebitkę... Generalnie kończy się to u niego jeszcze większymi uszkodzeniami wszystkiego, sraczką nerwówką, napadami agresji i innymi nieszczęściami. Jak więc uzyskać brak ruchu bez aresztu boksowego?

Należy zbudować na szybko boks zewnętrzny, czyli karcer o wymiarach ok. 3 x 4 m, najlepiej obok padoku kumpla. Wtedy i wilk syty i owca cała.


Pierwsze zalecenie weta wykonane. Drugie, czyli chłodzenie, na szczęście nie było jakieś super skomplikowane a zimowa pogoda ułatwia tylko sprawę, więc terapia wdrożona.

Dziadek wygląda niestety na obolałego i nieszczęśliwego, nogi puchną, na klacie zbiera się limfa co w jego przypadku jest typowym skutkiem ograniczenia ruchu. Robię więc co się da, masuję, nacieram arniką, dopieszczam żołądkowo jak tylko mogę by ulżyć mu w cierpieniu.

Po pierwszym szoku i stwierdzeniu, że uszkodzenia muszą być znaczne bo opuchlizna jest bardzo rozległa, a koń nadal nie używa za bardzo nogi - uznałam, że czas na ciężką ortopedyczną artylerię i wezwałam magika od USG - doktor Olgę Kalisiak.
Niestety korzystała z urlopu na nartach, więc zajechała do nas dopiero 9 dni po wypadku.

Po 9 dniach ja sama byłam całkiem optymistycznie nastawiona do sprawy, bo pan koń raźno już stępował na swój karcer, po boksie przemieszczał się bardzo sprawnie i miał zdecydowanie lepszy humor. Raz nawet z karceru nawiał pod linką i zameldował się pod furtką stajni gotowy na spacer po lesie. Niestety wyniki badania nie potwierdziły mojego optymizmu.

Jak wyszło w obrazie usg, Trevorowi udało się zepsuć kilka istotnych elementów miękkich stawu skokowego:

Zwichnięcie boczne ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców na guzie piętowym
Zerwanie przyczepu przyśrodkowego ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców do guza piętowego
Luźny przyczep boczny ścięgna mięśnia zginacza powierzchownego palców na guzie piętowym
Niewielka zmiana hipoechogeniczna w obrębie więzadła pobocznego przyśrodkowego długiego stawu skokowego
Znaczący obrzęk mięśnia międzykostnego od przyczepu proksymalnego po 1/3 dolną

Jak to oznajmiła pani doktor - dziura w międzykostnym jest waszym najmniejszym problemem...


Zostaliśmy więc z ogoloną giczą, zaleceniem braku ruchu do kwietnia 2020, grzaniem i skierowaniem na fizykoterapię. Rokowania? Ostrożne ze względu na rozległość uszkodzeń i wiek delikwenta. Zwichnięcie nieoperacyjne, może przy dobrych wiatrach we wrześniu będzie można wsiąść na stępa...

Mnie trochę zatkało. Pal licho z wsiadaniem, to jest dla mnie najmniejszy problem, ale czy mój koń pierworodny będzie w stanie żyć bez bólu? Czy może noga się nie zregeneruje do tego stopnia i stanę przed najtrudniejszą decyzją - dać mu ulgę czy trzymać przy życiu bez komfortu? Zobaczymy w kwietniu.

czwartek, 2 stycznia 2020

Niefortunny obrót spraw

Piszę z opóźnieniem, bo wiele się działo przez ostatni czas i jakoś nie miałam fazy i natchnienia, aby to wszystko ubrać w słowa.
Obiecuję jednak nadrobić ostatni miesiąc i zrelacjonować co też Mutant raczył sobie zrobić w ten niefortunny dzień 4 grudnia oraz jakie to ma skutki na przyszłość. W kilku postach będę też musiała nawiązać do innych zdarzeń w świecie jeździeckim, ale o tym to już później.

Wróćmy jednak do początku... 4 grudnia, środa, wieczór. Wraz z koleżanką od Turbokuca umówiłyśmy się w stajni, bo zawsze razem jest raźniej marznąć z koniowatymi niż w pojedynkę. Pogoda całkiem spoko, nasza fizelinka na placu pulchniutka i świeżo zrównana, więc postanowiłyśmy oba gady puścić - niech się wybiegają. O dziwo nie ruszyły nawet dzikim galopem od bramki, tylko raczyły przedreptać dwa okrążenia ospale z jakimiś elementami kłusa... Potem mój Dziad stanął w rogu i się zagapił na świat za bramą. Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy.

Gdy Turbokuc odtruchtał swoim świńskim kłusikiem w dal, a koleżanka zagadała do Dziadka, żeby może raczył dołączyć do kumpla, w mózgu mojego rumaka nastąpiło zwarcie. Procesy poszły innym torem, gdzieś zagubiła się informacja o wieku i Dziadek postanowił wykonać spektakularny zwrot na zadzie połączony z lewadą a następnie wystrzelić jak torpeda wzdłuż ogrodzenia.

No i jak pomyślał, tak też uczynił, jednak nie wziął pod uwagę wytrzymałości swoich podzespołów, więc galopada w kierunku kompana była już czyniona na trzech nogach. Jak to folblut spanikował, więc zanim go doprowadziłyśmy do psychicznej stabilności umożliwiającej złapanie, zaliczył jeszcze dwa okrążenia bez jednej kończyny...

Kumpela spanikowana. Koń spanikowany. Pies nie ogarnia o co kaman, ja próbuję zachować rozsądek. No rozpieprzył się na bogato, albo jest panikarz i symulant. Z dwojga złego wolę drugą opcje. Gicz w górze, nie ma opcji oprzeć na niej ciężaru ciała, koń się cały trzęsie i wybałusza gały jakby mu pół dupy urwało, ale spokojnie... tylko spokój może nas uratować.

Od kopyta sprawdziłam wszystkie elementy składowe kończyny - na oko wszystko na swoim miejscu, dodatkowych stawów nie stwierdzono, złamań otwartych nie widać, główne kości raczej całe. Kopyto w środku ok, przymocowane całkiem dobrze do reszty... No nic, trzeba dać mu chwilę, niech się uspokoi, potem sprawdzimy jeszcze raz. Niestety po 20 min dalej noga w górze... Nie ma wyjścia - telefon do weta.

Więcej szczęścia niż rozumu ten mój koń ma, bo wetki dały radę dojechać w około godzinę. Niestety podejrzenie złamania kości koronowej, więc na szybko cykamy fotki. Chwila nerwowego oczekiwania... Kość cała. No ale w tak zwanym międzyczasie wyszła dzika opuchlizna stawu skokowego - nowy trop - złamanie czegoś w tamtej okolicy! Znów fotki - znów oczekiwanie ( cholera jak te zdjęcia się długo ładują...) - tu tez czysto. Ufff. Kości całe.
Przy okazji udało się też stwierdzić że nie mamy szpata ani zwyrodnień, co patrząc na wiek Dziadka jest całkiem spoko wyczynem.




Diagnoza - coś miękkiego się urwało. Leczenie - stać, chłodzić, nie używać. No i tym sposobem mam kulawego na amen konia.